Jeden z moich podopiecznych powiedział dzisiaj, że po śmierci musi coś być, bo inaczej życie nie miałoby sensu. Inni potaknęli, wszyscy z ciężkich domów, snujący historie o codziennym paleniu trawki i uczeniu młodszego rodzeństwa, jak przeklinać.
Może ktoś powie, że idea wieczności daje im nadzieję. A mnie się zdaje, że pozwala im nie wybiec z domu z krzykiem, że zostało mało czasu, że tu i teraz trzeba coś zmienić.
"Umrę, pójdę se do nieba i będzie inaczej, lepiej, nie muszę nic robić, samo się zmieni..., no..., mogę w niedzielę do kościoła podreptać i zagadać do obrazu lub figurki na krzyżu." Tak, jestem w stanie takie myślenie sobie wyobrazić. Ewentualnie myślenie o reinkarnacji, czyli dalszym ciągu, w którym można znów coś zmienić, więc tu i teraz nie trzeba, bo będzie jeszcze szansa.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o nadzieję w kontekście wiary, to myślę że częściej pojawia się ona w sytuacji myślenia życzeniowego "panie spraw, bym wyzdrowiał i wygrał w totolotka". Ciężko mi sobie wyobrazić osobę wizualizującą w swojej głowie życie po śmierci, choć pewnie bywają i tacy ludzie.
Wątek reinkarnacji też się w tej dyskusji pojawił. Zdaję sobie sprawę, że takie myślenie jak najbardziej sprawia ulgę. To jak przesunięcie deadline'u na studiach, fajno, czyli dzisiaj mogę robić to, co robiłem wczoraj, bo z ptaszyskami jeszcze się zdąży, że sparafrazuję Olgierda Jedlinę.
UsuńMyślę, że jedno i drugie, poza tym w jakimś sensie pewnie spodziewają się jakiejś nagrody za nieciekawą doczesność...
OdpowiedzUsuńjotka
A jeśli tę nieciekawość doczesność także tworzą, to byłaby to nagroda za co?
UsuńMyślałam raczej o tych ciężkich domach, sami z siebie tacy się nie wzięli ...
UsuńTo prawda. Z drugiej strony jednak w naszych opiekuńczych czasach wielu z nich dostaje szanse zwiększające prawdopodobieństwo zmiany losu. Nie chcę o ludziach myśleć, że żyją tylko siłą bezwładności, więc gdzieś tu musi (?) przejawiać się wolna wola, a za nią idzie odpowiedzialność.
UsuńZapominacie, drodzy badacze doczesności i życia po, że my wierzymy nie tylko w nagrodę po śmierci ale i w wieczne potępienie...a to już materiałem do kpinek i żartów nie bardzo pasuje...prawda ?
Usuń@Karuzelo, czy sądzisz, że z powszechności przenoszenia pedofilów z parafii na parafię można wywnioskować, że biskupi wierzą w możliwość wiecznego potępienia DLA SIEBIE? Albo czy sądzisz, że matki, które dogryzają córkom, że za dużo jedzą, wierzą w wieczne potępienie DLA SIEBIE?
UsuńNagroda po śmierci i piekło dla innych.
"po śmierci musi coś być, bo inaczej życie nie miałoby sensu"...
OdpowiedzUsuńlogika tego zdania jest zaiste porażająca... bierze się ona z postrzegania życia jako pewnego "zadania" do wykonania, gdzie po śmierci ma czekać cukierek w postaci pójścia do "Nieba" lub awans na drabince reinkarnacyjnej...
ale że termin deadline'u nie jest jasno określony, to puenta jest jeszcze bardziej porażająca: "dziś jeszcze można nic nie robić"...
...
choć trawka jest bardziej twórcza w generowaniu zabawnych sytuacji od narkotyków, to jarana codziennie staje się tak samo nudna, jak owe narkotyki, więc i opowiastki o tym są nudne... ale znałem pewien wyjątek: kiedyś pracowałem w firmie budowlanej z gościem, który twierdził, że swego czasu regularnie żarł grzyby - psylocyby przez dwa lata... zagadką dla nas było, jak on nie zwariował od tego, ale to jakby osobna sprawa... natomiast przezabawne były jego opowieści, każda zaczynała się od frazy "zjadłem grzyby i...", słuchanie ich bynajmniej nudne nie było... i w ogóle to był bardzo fajny gość...
za to najzabawniejsze było, gdy opowiedział dlaczego z dnia na dzień przestał brać te grzyby... to było jedno zdanie: "zjadłem grzyby i nagle zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem upierdliwy dla otoczenia"... pamiętam, że ktoś to skomentował: "potęga samokrytycznego wglądu w grzybach zawarta"...
p.jzns :)
Można się z tej logiki podśmiechowywać, ale osobiście słyszałam/czytałam podobne opinie wiele razy. W jaki sposób wieczność miałaby nadawać sens ludzkiemu życiu? I co w takim razie z innymi gatunkami, czy one też istnieją wiecznie (bo przecież istnienie kilkudniowe/kilkuroczne jest wg tej miary pozbawione sensu)?
UsuńW tym moim przypadku z życia (znajomości, których obecnie doświadczam) temat trawki jest nudny jak kilo gwoździ, to po prostu przejaw degrengolady jaką odczuwają moi podopieczni, jest tych przejawów kilka, razem z trawką występuje alkohol, popieprzeni rodzice, bieda, przygodny seks, problemy emocjonalne — wszystko niezabawne.
według doktryny biblijnej sens życia innych gatunków polega na służeniu człowiekowi: krowa daje mleko, pies pilnuje domu, a komar poddaje probie nasze poczucie humoru, czyli ten sens jest całkowicie przedmiotowy, tak jak sens życia odkurzacza, czy ekspresu do kawy...
Usuńtrochę inaczej to wygląda w doktrynach wschodnich, gdzie funkcjonuje wiara w reinkarnację... tam inne gatunki są konieczne, aby pełnić rolę straszyka: "jak będziesz niegrzeczny, to w następnym wcielenie będziesz żabą popierdującą z zimna w wodzie /niczym bobry z "Konopielki"/"... czyli de facto również jest to przedmiotowy sens, tylko rola tego przedmiotu jakby nieco inna...
...
mimo moich liberalnych poglądów na temat trawki, to mają one pewną granicę, która brzmi "trawka nie dla idiotów i nie dla smarkaczy"... a gdy ją zestawić z tymi innymi zjawiskami, o których wspominasz, to faktyczne zabawne to nie jest...
Ale z tego, że życie ma "prawdziwy" sens tylko wówczas, gdy ciągnie się wiecznie, wynika, że zwierzęta, aczkolwiek się przydają, nie biorą udziału w sensownym istnieniu. Jeśli już to przyjmiemy, oraz zauważymy, że pomimo swoje bezsensowności, istniały i istnieją miliardy zwierząt (choć było to istnienie bezsensowne), nie ma żadnego powodu, aby podejrzewać, że życie człowieka musi być wieczne, żeby można było wytłumaczyć tym jego istnienie. A co jeśli istniejemy ot tak sobie, bez potrzeby, jak cała reszta?
UsuńWiesz, że moja opinia w temacie trawki jest "na dwoje babka wróżyła". Nie zażywam, więc nie mam osobistego stosunku, ale zauważam pewne jej trywializowanie przez osoby skłonne do uzależnień, a to już mnie niepokoi. Uzależnienia to mój konik psychologiczny, i im więcej czytam na temat destrukcji i masakry jaką ludzie w życiu przeżywają z powodu zaangażowania się w niezdrowe zachowania, tym bardziej wkurzają mnie takie drobne sprawy, jak trawkowe opary w których siedzą moi rozmówcy. Czy idioci i smarkacze są jedynymi nieodpowiednimi użytkownikami trawki? Nie wiem, ale wątpię.
Nie jestem pewna, że coś jest po śmierci. Jestem okropnie przyziemna, nawet w mojej wierze. Z jakiegoś powodu dla Boga jest ważne , jak żyjemy, czyli to życie tutaj jest super ważne, dlatego trzeba zyć uważnie.
OdpowiedzUsuńTak to widzę
Wieczność czy też afterlife, życie po życiu, występuje w wielu religiach. Jeśli nawiązujesz do Boga w katolicyzmie rzymskokatolickim, tu wartość życia na Ziemi nie jest duża (wynika to z doktryny). Ale nie chcę się w to zagłębiać, bardziej mnie interesuje, czy idea wieczności faktycznie życie usensawia i pomaga ludziom. Bo ja zauważyłam niepokojący trend w moim polu uwagowym: prawie każdy znajomy, który nie ogarnia, rości sobie, że ma drugą szansę ... kiedyś, później.
UsuńA to ciekawe
UsuńQ moim świecie moherowym poniekąd, nie widzę takich tendencji
Znaczy znasz osoby, które mają realny problem (nałogi, długi, choroby), ale twierdzą, że nie wierzą w niebo i zamiast tego spieszą się z podejmowaniem działania, żeby wyjść z sytuacji w której się znalazły? Czy raczej wierzą w życie wieczne, ale i tak stwierdzają że zrobią co jest do zrobienia w tym tygodniu (mam na myśli działania trudne, jak zerwanie toksycznej relacji, wyprowadzka, detoks), a nie "kiedyś"?
UsuńJa i moi znajomi katolicy bardzo mało skupiamy się tym, co będzie potem. Teraz jest życie. Teraz trzeba zrobić kupę, pójść na operację, na mszę św, zrobić zakupy.
UsuńBa, rzeczy, które wymieniłaś (może poza mszą), a szczególnie kupa, to samograje. A ja mówię np. o trwaniu w toksycznych relacjach, bo kiedyś "się zrobi" lepiej, "a teraz wytrzymam". Kupa nie da się wytrzymać, ona gruncie rzeczy nie wymaga postanowienia ;). Z pójściem na operację jest może inaczej, tu faktycznie trzeba woli. Co w takim razie z ludźmi zaniedbującymi swoje zdrowie, bo " na coś trzeba umrzeć", a po śmierci to już wiadomo, przybijasz piątkę Bogu i po 10 browarach nie masz kaca?
UsuńZnam taką bardzo niewierzącą co się nie nadają bo na coś trzeba umrzeć. Głupota nie zależy od tego w co się wierzy czy w co się nie wierzy. Osobiście nie znam żadnego katolika co by tak myślał, że nie ważne jest żadnego doczesne. Każdy troszczy się o swoje dzieci.
UsuńI jak to powiedział mądry ksiądz.
Pobożność jest ważna ale rozumu nie zastąpi.
Coś źle napisałam i wysłałam i nie mogę poprawić bo nie widzę 🤔
UsuńNie wiem, która część jest źle, @rybenko.
UsuńPost został zainspirowany przez wypowiedzi zasłyszane w szczególnym środowisku — nie była to diagnoza katolików, bo prawdę mówiąc, choć moi młodzi rozmówcy w papierach są zapewne katolikami, to z wiary pozostała im głównie ta wieczność i przekonanie, że wino jest ważne i warto je pomnażać ;) Od tej małej grupy przeszłam do refleksji, że (powiedzmy) w 80 % (oprocentowanie od czapy, mające zilustrować subiektywną skalę mojej percepcji), gdy spotykam jakiegoś niedorajdę życiowego, to od słowa do słowa, dla niego życie się na śmierci nie kończy. Nurtuje mnie to.
Mocno się trzymam tego, że życie jest tylko jedno i nie odpuszczam. Rozumiem jednak, że dla wielu ta wiara jest potrzebna jako nadzieja, usprawiedliwienie, pocieszenie... I tak, niektórym (myślę nielicznym) nadaje sens i pomaga. Inni tak naprawdę u schyłku łapią się jej jak ostatniej deski ratunku. Z żalu, że to już koniec, ze strachu...
OdpowiedzUsuńAbsolutnie nie podważam funkcji pocieszenia, w różnych sytuacjach (choćby na końcu niezbyt udanego życia). Zastanawiam się natomiast, czy wiara w "coś po śmierci" nie ma negatywnego wpływu na to, jak kierujemy tym, czym możemy kierować. Czy poczucie, że "mamy czas" nie dokłada się przypadkiem do stylu życia "G*wno Robię"?
UsuńWszystko zależy od tego jak postrzegamy to "coś po śmierci"
UsuńJeżeli ktoś jest a przykład chrześcijaninem ,to raczej nie ma "czasu"
Chrześcijanin powinien pamiętać-"Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny"
Mateusz 25,1-13
Nie sądzę, żeby się dokładało w sposób znaczący. Choć może takie myślenie/postawa występuje w jednostkowych przypadkach? Bardziej jestem skłonna do tezy, że to tylko pocieszenie/usprawiedliwienie swego " życiowego nieudacznictwa", bo to charakter, okoliczności mają wpływ, czy walczymy czy odpuszczamy w życiu. Mnie tak jest do tego daleko i nie znam żadnej osoby, która ze względu na wiarę w "coś po śmierci" żyje z poczuciem, że "ma czas".
UsuńNie za bardzo rozumiem łączenia wiary z nieudacznictwem.
Usuń@Asenato, przekonanie o życiu po życiu nie dotyczy tylko chrześcijan i chociaż moje dumanie na ten temat z przyczyn oczywistych (łatwiej zauważam to, co blisko mnie) jest oparte o to, co mówią jacyś chrześcijanie (mniej lub bardziej praktykujący), to obserwacja jest bardziej ogólna (tak oprzynajmniej chcę o tym myśleć). Pamiętam przy tym, że są mitologie o zaświatach niezachęcających (interesujesz się tą tematyką, więc wiesz to lepiej ode mnie).
UsuńTym "czasem" jest przekonanie, że jakby się nie spierniczyło wszystkiego, wystarczy "być człowiekiem", albo modlitwa kogoś bliskiego, aby "tam" było dobrze.
Nie łączę wiary jako Wiary z nieudacznictwem.
@roksanno, "Nie sądzę, żeby się dokładało w sposób znaczący. Choć może takie myślenie/postawa występuje w jednostkowych przypadkach?" — i tak też może być, a ja mogę się bardzo mocno mylić. Zobacz natomiast, że zaczęło tu na ten temat dyskutować sporo osób. Wieczność funkcjonuje w świadomości społecznej jako coś pozytywnego. Trochę ludziom miesza, jak się o niej wspomina przy okazji negatywnych zjawisk społecznych. I to dobrze, mieszanie wytrąca z bezmyślności.
UsuńOgólna tematyka o zaświatach jest tak rozległa, iż tygodni by zbrakło by ją omówić 😉
UsuńJeszcze jeżeli chodzi o pojęcie -Wieczność
Czas ogranicza tylko nasz świat materialny.
Jeżeli coś jest po śmierci to nie podlega ograniczeniu.
Wchodzimy wtedy w biblijne JESTEM. Lub jak kto woli Bezczas.
Ale to tam tylko takie moje gadki :)
@Asenato, ale jeśli coś jest, to jak jest? Pytanie: skąd przekonanie, że czas ogranicza świat materialny, a nie świat ducha? Dokonujesz założenia na podstawie przyjętego wcześniej podziału świata na sprzeczności, z których jedna jest od razu lepsza, bo m.in. wieczna. A realnie rzecz biorąc, jak niby czas ogranicza materię? To, że po śmierci rozsypujemy się na kawałki nie oznacza, że nasze kawałki nie są wieczne :) Ale jeśli przyjmiemy, że "duch" jest produktem nas jako całości, a nie nas jako kawałków, to właśnie duch wg tak przyjętej optyki NIE MOŻE być wieczny.
UsuńTo bardzo dobra dyskusja. Ja też tylko gadam ;)
Świat materialny podlega przemijaniu.
UsuńWszystko ma swój początek, ale też i koniec.
Wszystko co się narodzi musi umrzeć.
Jeżeli coś nawet i jest wieczne ,nie znaczy to, że jest lepsze.
Ja wierzę w trychotomię
https://asenata2.wordpress.com/2020/04/27/natura-ludzka/
Musze tego ducha opracować 😉
@Asenato, zmierzałam do tego, że z faktu, że Ty czy ja znikniemy nie wynika bezpośrednio że świat materialny przemija. To jest nawet dość egocentryczny pogląd. Kwarki z których jesteśmy złożone wcale tak ot sobie nie znikają, a to, że akurat Ty i ja na chwilę istniejemy jako pewien zbiór atomów i potrafimy zapisać parę słów, nie oznacza, że jesteśmy bytem doskonalszym od kwarka czy np. wartym podtrzymywania w nieskończoność.
Usuń"Jeżeli coś nawet i jest wieczne, nie znaczy to, że jest lepsze" — to już ciekawszy wniosek. Właśnie :) Więc do czego jest nam potrzebny wieczny duch (poza pociechą i plasterkiem na lęki)?
Nie znam się na kwarkach. Więc akurat tego tematu nie pociągnę dalej 😉
UsuńJa jako człowiek jestem bytem absolutnie niedoskonałym.
Moja dusza (dech życia)podlega reinkarnacji.
Mój duch powinien wrócić do Źródła
Tylko ,że mój duch to już nie do końca ja jako człowiek materialny.
Źródło jest tajemnicą, pochodzi od Boga.
Bóg jest jeszcze większą tajemnicą.
https://asenata2.wordpress.com/2021/05/06/cien-boga/
Wiem ,wiem, sama nieraz się zastanawiam nad sensem tego co piszę🤣
Musze to zapisać u siebie na blogu i kiedyś w notce wykorzystać 😁
Ja również nie znam się na kwarkach :) Czy to nie jest interesujące, że tak niewiele wiemy o tym, co faktycznie istnieje, podczas, gdy całkiem kompetentne czujemy się rozmawiając o mitologiach, czyli wytworach ludzkich umysłów?
UsuńCiekawy ten Twój wątek o reinkarnacji. Zaiste daleko odchodzisz od polskiego katolicyzmu :D
Z oczywistych powodów dla mnie szukanie sensu w życiu po życiu jest bezsensowne, ale mówiąc szczerze, jeśli ktoś w tym widzi sens, jego sprawa.
OdpowiedzUsuńW komentarzu do Roksany zadałaś pytanie, czy to nie ma wpływu na to, co robimy tu i teraz? Tak zresztą rozumiem Twoją krótką notkę, która insynuuje, że ten wpływ jest negatywny. I tu bym polemizował, nie dlatego, że takie zjawisko nie występuje, ale dlatego, że bez takiego sensu też zdarzają się przypadki marnowania życia i zdrowia. Innymi słowy a moim skromnym zdaniem, tak się nie da wytłumaczyć stylu naszego życia.
Że jedno zjawisko występuje, nie neguje to występowania innych zjawisk, motywacji i wytłumaczeń. Rozważania filozoficzne to nie insynuacje.
UsuńObserwuję, że gdy ktoś siedzi w g*wnie po uszy, często włącza mu się smutna piosenka o Bogu i zaświatach koniecznych do usensowienia tego świata. I to z grubsza rozumiem (element pocieszania się). Mój sprzeciw wobec idei wieczności, czy też pytanie o jej negatywny wpływ na decyzyjność, jest uszczegółowiony do przypadków, gdy z g*wna można wyjść, ale się to odkłada. Nie oznacza to, że widzę to zawsze, raczej, że obserwuję to tak często, że zastanawiam się nad możliwym negatywnym związkiem przyczynowo-skutkowym (bo korelację widać) idei wieczności z g*wnem (w kilku, jeśli nie w wielu przypadkach). Idea wieczności jako mechanizm obronny, który pozwala nie działać, gdy działanie jest przykre? Tak mi się czasami wydaje.
Oczywiście od razu zaznaczam, że mogę polemizować sama ze sobą. Widzę pod ręką argument, jak to idea Boga i wieczności pomaga dokonywać zmian, wyprzedzając pytanie mogę nawet podrzucić pomysł: w terapii nałogów. Klasyczny program 12 kroków kilkakrotnie odnosi się do Boga (jakkolwiek pojmowanego, co niewiele zmienia). I jak efektywny jest program 12 kroków? Do tego trzeba zadać sobie pytanie ilu nałogowców wyszło na stałe z czynnego nałogu omijając pierdety o Bogu, bo im one w sposób oczywisty przeszkadzały się skupić na 1) teraźniejszości i 2) własnym sprawstwie? Takie rzeczy o poranku tylko u mnie, @DeLu :D Dzień dobry.
Dzień dobry Moniko ;) Jeśli to rozważania filozoficzne, to pozwolę się przyłączyć, przynajmniej na chwilę ;)
UsuńIdea życia po życiu, nie tylko w kontekście religii chrześcijańskiej, nie powstała po to, aby wyciągać nas z g..na, ale właśnie nadać trwaniu w tym g..nie sens. Tylko owo g...no było wówczas poziomem życia, jego marnością i udręką. Czasy się zmieniły, to znaczy, jest możliwość uczynienia życie znośnym, a nawet przyjemnym. Zauważyłaś chyba, jak bardzo teraz religia, szczególnie katolicka pomstuje na konsumpcjonizm. Na chwilę abstrahując od pojęcia g...na, idea szczęśliwej i wyzwalającej wieczności staje się coraz mniej atrakcyjna, a piekło coraz bardziej iluzoryczne, co skutkuje niechęcią do religijnych obrzędów. Z tego powodu w Polsce znany kaznodzieja zakonnik klnie publicznie na kaznodzieję arcybiskupa.
Wróćmy jednak do tego g...na. Skoro idea wiecznego wyzwolenie przestaje działać, gdy jest dobrze (to pojęcie względne), dlaczego ma dziś działać, gdy jest podle, przy czym ta podłość wynika już nie tyle z warunków zewnętrznych (stosunków społecznych) ile z własnego wyboru? I tu taki paradoks, dla mnie w pełni zrozumiały, skoro w g...nie jest „fajnie” i jest nadzieja, że miłosierny Bozia wybaczy, co tu zmieniać? Wystarczy nauczyć się w tym g...nie pływać byle w kierunki i stylem, które wyznacza Kościół.
Skoro wspomniałaś o metodzie dwunastu kroków. Sam kiedyś o niej pisałem w bardzo krytyczny sposób i dalej zdanie podtrzymuję. Nie jestem zawodowym psychologiem a mimo to nie widzę żadnych pozytywów tej metody, szczególnie w kontekście wyzwolenia z nałogów. A ci wyzwoleni wpadają w to samo g...no, tylko jakby mocno perfumowane (czytaj: okadzone kadzidłem).
Przepraszam za zwlekanie z odpowiedzią, system mi się w głowie przeładowuje. Zaczęłam nawet coś pisać tego dnia, ale postanowiłam załadować odpowiedź od nowa, gdy będę miała coś do powiedzenia.
UsuńCałkiem możliwe, że idea życia po życiu oprócz konieczności wyjaśnienia tego, jak działa świat, od razu tworzyła się też jako antidotum na rzeczywistość aktualną. Zauważam w swoje krótkiej notatce, że jest jakieś połączenie pomiędzy g*wnianym życiem a napadową ciągłością w wieczności. Krytyka konsumpcjonizmu i hedonizmu w narracji KrK jest, moim zdaniem, faktycznie związana z tym, że osoby zadowolone z życia są słabą bazą do pozyskiwania nowych członków wspólnoty. Nawet kluby turystyczne skupiające się na pracy z kobietami 40+, albo pomoc psychologiczna dla pacjentów onkologicznych w szpitalach może się stać w tym Zgniłym Świecie realną konkurencją dla kościelnych łapiduchów.
Ludzie rzadko przyznają, ż g*wno przez nich samych zostało uczynione :). Taki paradoks, że w tym przypadku brak jest dumy z twórczości.
Jeśli chodzi o 12 kroków, nie bardzo przyjmuję sugestię, że w sposób konieczny osoby się pod ich wpływem nawracają. Jakiś zaczyn, bajkowe myślenie, potrzeba wiary musiały być wcześniej, pod wpływem niepicia pojawia się czas, aby móc ceremoniały uprawiać.
Jakie są plusy zawarte w 12 krokach? Przyznanie się do bezsilności, niejako do uczulenia np. alkohol. To ciekawe, że uczuleniowcy od razu rozumieją, że już nigdy w życiu nie będą mogli zażyć danego produktu, u alkoholików ten proces zrozumienia oczywistego faktu zajmuje czasami kilka lat. A jest absolutnie kamieniem milowym. Bez zrozumienia, że jest się bezsilnym i trzeba poprosić o pomoc z zewnątrz nie ruszy się dalej.
Ja bede ( jak zwykle) na przekor.
OdpowiedzUsuńRoznie to z tym bywa. Zawsze sie zastanawialam po co w szkole specjalnej religii. Skoro te dzieciaki i tak nic nie lapia. Totalny abstrakt. Z drugiej strony wielu z nich pochodzilo z domow zaniedbanych, gdzie dziecko bylo dodatkiem, wypadkiem przy pracy- z dzieciakiem sie nie gadalo o swiecie. Poznawczo cienko tam bylo, wiec i te dzieci slabo na testach inteligencji wypadaly. Trafialy do nas.
One nie mialy potrzeby pytac, czy tez rozmawiac o Bogu. Nie wyniosly tego z domu, od bliskich ( tam najwazniejsze bylo aby polowka na stole sie pojawila, a nie Bog w jakiejkolwiek postaci).
I pamietam razu ktoregos, pewny Piotrek, ktory mial zajeb w domu nieprzecietny. Przed wyjsciem do szkoly musial przebiec okoliczne smietniki , wygrzebac co sie wygrzebac dalo ( butelki , moze zlom) i ojcu kase na stol polozyc, coby tata na wino mial. I ten Piotrek kiedys, w wieku 13 lat odkryl , ale tak widocznie wewnetrznie odkryl, bo z kosciolami to oni kontakt mieli- jeden zagadywal ksiedza a drugi w tym czasie okradal plebanie-, ze chyba Bog istnieje. Cos mu wewnetrznie powiedzialo, ze TU to nie koniec:)) Moze osluchal sie na religii, w przerwach na rozrabianie?
Nie widzę tu wypowiedzi na przekór, raczej na inny temat. Ale mogę pociągnąć. Coś w tym jest, że w szkołach specjalnych są bardzo często dzieci z domów zaniedbanych, choć deficyty poznawcze wcale nie pomijają domów niezaniedbanych. Przypomniałam sobie teraz panie, które miały dzieci z deficytami, ale nie chciały, aby poszły one do szkoły specjalnej, a nawet miały ambicje przepchnięcia ich przez szkoły ponadpodstawowe. U mojej fryzjerki była taka dziewczynka, która po pół roku praktyki głównie zamiatała włosy. Nie strzygła, bo przy kliencie "zamierała", albo obcinała po milimetrze. Nikt nie umiał jej przyuczyć do pracy, ponieważ dziewczyna (miła) miała ewidentne problemy ze słuchaniem poleceń i powtarzaniem ruchów. Na oko autyzm (?). Matka w końcu ją stamtąd zabrała oświadczając, że nauczą ją gdzie indziej, bo to miejsce jest okropne.
UsuńNie wiem jak to jest w Niemczech, religia jest w Polsce możliwa już w przedszkolu (czyli 3-4 latka), nie sądzę więc aby chodziło w niej w ogóle o "łapanie" tylko o obecność, by wykształcić w dziecku przekonanie, że jest to naturalna część życia. W dużej mierze się to udaje.
Kiedy ostatnio bylas w Polsce w kosciele? Szalu nie ma. Pamietam czasy komuny. Nasz kosciol ( spory) pekal w tamtych czasach w szwach. Pamietam, ze mdlalo sie ze scisku. Teraz? Teraz wchodzisz i masz wolne miejsca. W dni powszednie mlodych nie uswiadczysz, przewazaja stare babcie rozancowe. Ok, mozna powiedziec, ze te babcie maja czas, coby jednak nie bylo mlodzi nie garna sie do kosciola. Apostazje tez swiadcza o wymiarze tego przyzwyczajania ludzi do tego, ze kosciol w naszej codziennosci istnieje. Nic swoim istnieniem kosciol nie wskora. Ludzie sie laicyzuja.
UsuńKosciol traci wiernych i nie zmienia tego akcje narodowcow ochraniajace koscioly, ze niby sa i czuwaja. Tak samo by stali czuwali na stadionach gdyby cos sie dzialo. Rozlazi sie im wsio miedzy rekami.
Kongeregacja do spraw wiary wydaje zalecenia o nie blogoslawieniu zwiazkow jednoplciowych , a niemieccy kaplani w odpowiedzi na to celebruja przez pare dni ponad 100 nabozenstw, podczas ktorych blogoslawi sie wszystkie pary ( zwiazki homo, lesbijskie i hetero). Jezeli pracowalas w szkolnictwoe w Polsce to byc moze pamietasz jak wygladaly lekcje religii w szkolach masowych? Mialam kolege katechete, ktory do szkolnictwa trafil troche z przypadku- uczniowie wyrzucali mu przez okna lawki i krzesla. Nasza katechetka rozstroju nerwowego sie nabawila... Znam, a jakze znam katechetow , ktorzy na lekcjach mieli w maire kulturalnie, ale wlasnie to byly przedszkola, lub szkoly srednie.
Kosciol w Niemczech znajduje sie na uprzywilejowanej pozycji, ale sie z tym nie obnosi. W czasie pandemii nie mozna bylo wybrac sie do opery, teatru, fiharmonii a do kosciola mozna bylo. W takim ukladzie co poniektore koscioly zaczely dzielic swoja przestrzen chociazby z kwartetami z filharmonii.
Z tym twoim przykladem, ze twoj uczen powiedzial, ze po smierci musi cos byc, bo zycie nie mialoby sensu. I uwazasz, ze ta idea ich wstrzymuje przed krzyczeniem ze cos trzeba z tym w czym siedza zrobic?
Cos mi sie wydaje ze tak nie jest... swiat jest popieprzony. Ciekawe, moze wybiegali z takim krzykiem i ... nic to nie zmienilo? Pamietam opowiesc jakiegos kryminalisty, ktory mial pieklo w domu jako dzieciak. Wspominal pewne swieta, kiedy wloczyl sie z bratem po ulicach glodny i ziebniety i ... moglby krzyczec w nieboglosy i nic.
Mnie zas dobil kiedys pewien obrazek, Kobieta w ciazy i na dokladke prowadzaca wozek z malenstwem- nawalona byla na maksa. Wozek prowadzil ja , a nie ona wozek. I niewatpliwie urodzila to dziecie ( oby zdrowe, oby nie przyszlo ono na swiat z ograniczajacym go, juz u zarania, balastem). Co ma ktos taki krzyczec? Jak zmienic to swoje polozenie? Uwolnic sie od wiezi to tez nielatwa sprawa. Wiem, bo nasze dzieciaki wolaly najgorszy dom rodzinny, niz dom dziecka.
Bo każdy nacisk budzi przesyt. A w sytuacji, gdy można zamanifestować przesyt, to się go manifestuje. KrK w Polsce się z tym nie liczył, że sprzeciw wobec powszechnej indoktrynacji nie kończy się już tak, jak w średniowieczu — wskazaniem herezji i rozpaleniem stosu. Potencjał sprzeciwu w jednostkach był zawsze, natomiast demokracja mu sprzyja, pomaga go zamanifestować w kulturze. To tyle w temacie dlaczego wczesna indoktrynacja jakoby nie przynosi rezultatów. Przynosi o tyle, że nawet niewierzący są nasiąknięci zabobonami i błędnymi przekonaniami, których często przez całe życie nie falsyfikują. Kościół w Niemczech jest już na innym poziomie rozwoju. Zapewne odpływ wiernych spowodował nabór duchownych o innym profilu psychologicznym. W Polsce nadal co drugi ksiądz mojego pokolenia to narcyz wychowany (najczęściej) przez matkę na księcia który potrzebuje służących.
UsuńKrzyczenie to metafora. W przypadku części domowych patologii jedynym lekarstwem jest opuszczenie jego centrum. Kryminalista po wyroku nie powinien wracać do miejsca zamieszkania, podobnie leczący się alkoholik powinien zacząć chodzić innymi drogami, unikać tych samych ludzi, jeśli chce prowadzić inne życie. Cholernie trudno zacząć wszystko od nowa, więc (postulowana) wieczność, (rzekoma) miłość do rodziny, (rzekomy) spadek na który się czeka itd. to świetne preteksty, aby nie działać. Mówię przy tym o osobach dorosłych, które nie tylko mają więcej sprawczości, ale przez szerszy ogląd świata mają informację, że można żyć inaczej. Moi rozmówcy już wiedzą, że jest inne życie. Dzieci sądzą, że wszędzie jest taka sama kiła jak u nich. Ciągle mi się przypomina pewien zaglucony, niepiśmienny rudzielec z naszej szkoły, który przychodził do nas tak osyfiony, że opieka gminna nie mogła udawać, że jest w porządku (a oni szukają pretekstów, że matka jest w życiu człowieka jedna i najważniejsza, bożkowie, jak szukają!). W trybie natychmiastowym dostał się do domu dziecka (zapewne z płaczem, wierzganiem i że mame i tate kocha). Po roku spotkała go jedna z naszych nauczycielek. Nie tylko okazało się, że mówi i nawet pisze (!) z sensem, ale nie marzy o powrocie. Zobaczył jak może być. Zupełnie odchodząc od tematu, uważam, że IV przykazanie Dekalogu to kolejna bzdura wypaczająca ludzkie relacje, chroniąca krzywdzicieli, budująca patolę. Rodzice, bójcie się tego, abyście nie byli dla swoich dzieci wystarczająco dobrzy, powinno brzmieć.
Ja uważam ,że coś jest. Bo wszystko opiera się na przeciwnościach. Jeżeli mamy świat materialny, musi być i duchowy.
OdpowiedzUsuńAle jaki ten świat duchowy jest to my możemy się tylko domyślać
Dychotomia materia-duch to podział stary tak prawie jak filozofia europejska. Ale przecież to nie jedyny możliwy sposób patrzenia na świat. Jeśli np. przyjmiemy, że nasze przemyślenia, emocje, wartości, potrzeby wyższe są wyprodukowane przez ciało, to gdzie tu przeciwności? Ja widzę kontynuację, wynikanie. Już prędzej zadałabym sobie pytanie: skoro materia wydaje mi się wieczna, to czy wyprodukowana z niej energia o pewnym kształcie też nie ma cech wieczności? Oczywiście może wyniknąć z tego rozmowa o jakichś kompletnych abstrakcjach. Ale czymże innym jest dumanie o duchu nieśmiertelnym?
UsuńBardzo ciekawy temat ......był czas , kiedy bardzo się nim interesowałam......
OdpowiedzUsuńWiecznością? Wpływem dogmatów/wyobrażeń na nasze życie?
UsuńPrzyznam sie, ze jesli chodzi o mnie, to troche odpuszczam to, co mowia nastolatki (oczywiscie, nie ignoruje patologii). Oni sa mlodzi, ksztaltuja sie, poszukuja ... i maja wiele czasu na zmiane. To czego im potrzeba, to pozytywne srodowisko w ktorym czuliby sie akceptowani i wartosciowi ... no, z tym chyba najtrudniej.
OdpowiedzUsuńMłodzi byli tylko inspiracją, powtarzalnym motywem. Bo w zasadzie z marszu potrafię przywołać z pamięci kilkoro mocno dorosłych ludzi, którzy wyrażają podobny pogląd.
Usuń