Jako że często to ostatnio czytam, nachodzi mnie myśl krytyczna (jestem czuła na stan bezmyślności).
Że niby co było normalne i kto niby z tej normalności korzystał, pytam siebie.
Dla mnie normalna jest możliwość wyjechania na długi spacer, gdy nagle pojawia się dzień bezdeszczowy.
Zachodzenie do kawiarń w czasie bezcelowego łażenia po mieście.
Kupowanie pod wpływem chwili lotu do Polski.
Uśmiechanie się do mijanych ludzi (nosząc maseczkę pracuję nad wyrazem oczu).
Wieczorne spotkania z przyjaciółmi przy kawie i filmie.
To jest moje i do tego wracam.
Od tego tygodnia możemy się przemieszczać po całej Republice, na dniach zaczyna się rozruch sklepów non-essential, czyli np. odzieżowych, które były zamknięte od początku roku (czekam na otwarcie TK Maxxów). Spadek liczby zachorowań i ciężkich przypadków daje nadzieję na realizację planu powrotów do restauracji i pubów w czerwcu. Zaszczepienia 80% dorosłych pierwszą dawką szczepionki jest przy obecnym i spodziewanym tempie wyszczepień możliwe w okolicach pierwszej połowy lipca. Kraciasty dostał wczoraj drugą dawkę Pfizera, mówi, że tym razem czuje ból w ramieniu. Wieczorem jego kumpel z Polski poinformował go, że siedzi z 40 stopniami gorączki w domu, a dzisiaj też z pozytywnym testem. Był zarejestrowany na szczepienie, nie zdążył.
***
Poniżej kubki w ogrodzie, w towarzystwie bananowych muffinek — w czwartek byliśmy u przyjaciół w Dundalk, pierwszy raz w tym roku:
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńJa najbardziej tęsknię za spotkaniami z rodziną i wyjazdem na wakacje. Nie pojadę jednak nigdzie, bo nie ufam restauracjom. Czy nie będą dawać do jedzenia półtoraroczne mrożonki?
Pozdrawiam serdecznie i słonecznie.
Wyjazdy do rodziny też mieszczą się w mojej normie z której rezygnowałam w ostatnim roku. Jeśli chodzi o restauracje, nie wracamy do miejsc, gdzie jedzenie nam nie smakowało, więc niby dbanie o świeżość produktów jest w interesie właścicieli biznesów gastronomicznych. Z drugiej strony, przy mentalności "na dziada", która nadal w Polsce jest popularna, to nie wiem, wszystko jest pewnie możliwe.
UsuńPowrót do normalności to spacery bez maseczek, możliwość wypicia kawy z filiżanki przy stoliku w kawiarni, umówienie się z koleżanką na plotki i deser, ale do pełnej swobody jeszcze daleko...
OdpowiedzUsuńRóżnica taka, że u nas można było spacerować bez maseczek cały czas, za to restrykcyjnie ograniczono nam odległość na jaką mogliśmy się przemieszczać.
UsuńKawiarnie, restauracje, możliwość pojechania z sąsiadką na jogę "na żywo", jednym samochodem, bez założonych maseczek.
Mnie jakoś jeszcze znoszenie restrykcji nie cieszy. Pod koniec maja opery wrócą do swojej aktywności, i wtedy się dopiero zmieni ;)
OdpowiedzUsuńU nas restrykcje były upierdliwe, więc każda zmiana na plus jest odczuwalna przyjemnie. Wiadomości o otwarciu oper i teatrów w Kraju Irów nie mogę się dokopać (co innego otwarcie pubów, to jest dyskutowane bardzo głośno).
UsuńPytanie... czy tak naprawdę uda nam się odnaleźć i czymże jest ta normalność?
OdpowiedzUsuńWyraziłam w tekście, co jest moją normalnością. Sądzę, że nie ma jednej, ludzie mają w życiu różnie. Najbardziej dla mnie niepokojące jest, gdy ktoś tęskni do rzeczy, których tak naprawdę przed pandemią nie robił. Tworzenie sobie urojonego obrazu przeszłości najbardziej krzywdzi samego twórcę.
UsuńTo tak ogólnie bo wiadomo ze dla każdego co innego.. czasem jedno wydjae nam sie normalne a potem za jakis czas nie.... różnie to bywa, nastroje, emocje, przeżycia... nie ma co filozofować.. ja sama ostatnio z przemeczenia średnio kontaktuje a normalność? o tym nie myślę... nie mam głowy...
UsuńNie gniewaj się na mnie. proszę <3
Nie przemęczaj się. Pozdrawiam.
UsuńDziękuję<3 ale tez nie chce byś myślała ze olewam :(
Usuńna temat co było, jest i będzie "normalne", a co nie, filozofować mi się nie chce... za to moja Lady, "kawiara ogródkowa" jest całą w skowronkach...
OdpowiedzUsuńale z tym uśmiechem oczami to mi się podoba... tak w ogóle, to ja nie wiem za bardzo, czy ludzie widzą, że się do nich uśmiecham zamaseczkowany, ale wyostrzyła mi się percepcja cudzego uśmiechania...
p.jzns :)
W filozofowanie na ten temat nie wchodzę, w gruncie rzeczy ludzie ślizgają się po powierzchni tematu i nie ma co tu sobie robić blogowego odlotu i głupka z siebie. Nadejszły czasy raju dla typów "dawnij było lepij", bo to nawet można przysiąc, że żyło się w czasach przedkowidowych (a nie w każdych lepszych czasach się żyło).
UsuńMnie mąż na kawę wyprowadza, więc zmiana mi pasuje. A jeśli chodzi o maseczki, myślę sobie, że to widać, gdy się oczy uśmiechają i podobnie jak Ty szukam tego porozumienia. Można dorzucić gesty rąk, co w Irlandii nie jest takie niezwykłe, bo tutaj np. kierowcy i piesi machają do siebie palcami.
gesty rąk /właściwie jeden gest jedną ręką/ to u mnie normalność (sic!) jeszcze przedpandemiczna, odruch wręcz: sporo poruszam się na rowerze, a kierowcy aut mnie przepuszczają na przejściach, czy w innych potencjalnie kolizyjnych sytuacjach i takie "thx" to już rytuał... szalenie rzadko zdarza się ktoś, kto wymusza pierwszeństwo, a wtedy wykonuję inny gest, bynajmniej nie żaden "fak", tylko raczej taka ekspresja zdziwienia...
UsuńPodoba mi się Twoje pozytywne świadectwo, że na polskich ulicach może być normalnie (sic!). W Irlandii, szczególnie na prowincjalnych drogach (a powiedziałabym ja, dziewucha z polskiej prowincji, że tutaj 90% dróg jest prowincjonalna), ludzie kiwają do siebie palcami, gdy się mijają. Nie wiem czy jest to pozdrowienie, czy bardziej zapewnienie "widzę cię", ale już się przyzwyczaiłam do tego "dobrego" i sama "kiwam" jako piesza.
UsuńWracając do maseczek, Irlandczycy częściej niż Polacy uśmiechają się do obcych. Zamknięcie pubów i obowiązek noszenie masek w zamkniętych przestrzeniach to są tutaj prawdziwe wyzwania dla lokalnej mentalności.
no nie, tak akurat miło nie jest, aby w Polsce pozdrawiano się dla samego pozdrawiania, to są bardziej gesty związane z uprzejmością na drodze, przepuszczaniem się wzajemnie, innych aut, rowerów, czy pieszych... ale zdarza się też, że ktoś fajnie potraktowany w ogóle nie reaguje, "bierze to jak swoje", że mu się to należy z racji przepisów, które każą np. pieszych przepuszczać na przejściu... czasem też się trafią moje "ulubione" srajfonowe zombies, ludzie idący ulicą i zagapieni w swoje małe światy równoległe, zwykle są to kobitki najczęściej, ale ostatnio jakby trochę ich mniej...
Usuńosobna sprawa to "dzień dobry" w sklepach... jak pamiętam to kiedyś w Polsce zjawisko mało spotykane, ale sporo się od tamtych czasów zmieniło na plus i obecnie zwykle jest miło i sympatycznie... uważam jednak, że trzeba wtedy dać coś od siebie, pierwszy wystartować z uśmiechem i tym "dzień dobry", to działa i nawet gdy pani za kasą zdarzy się być naburmuszoną, to jakimś magicznym sposobem zwykle ją to "odburmusza"... ja co prawda nie wierzę w takie prymitywne przełożenie jak "dobra/zła karma wraca", ale zasada "dasz dobre wibracje, to takie otrzymasz w rewanżu" moim zdaniem funkcjonuje, sprawdzone doświadczalnie w większości przypadków...
Pomysł z karmą jest zbyt prosty na opisanie świata, natomiast ludzie są zwierzętami społecznymi i zazwyczaj odzwierciedlają emocje. Mam w pamięci przynajmniej kilka sytuacji, gdzie moja uśmiechnięta gęba dawała mi fory na starcie (raz nawet w medycynie pracy na Krasińskiego, a tam to są polskie twarze!). Zawsze mnie podminowywał temat (nie)mówienia "dzień dobry" nauczycielom przez uczniów. Zauważyłam, że wywlekają go zazwyczaj osoby, które oczekują, że osoba (w ich mniemaniu) stojąca niżej w hierarchii odezwie się jako pierwsza i jeśli się nie odzywa, to z drugiej strony jest obraza majestatu, albo pretensje na forum, że ten lub tamten nie czegoś powiedział. A wystarczy mówić "dzień dobry" samemu, aby uczyć tego innych. Wyimaginowana hierarchia bardzo przeszkadza w nawiązywaniu zwykłych relacji.
UsuńBtw, na wielu listach pt. "jeśli to robisz, to jesteś prawdziwym Irlandczykiem" można znaleźć punkt "zawsze mówisz dziękuję wychodząc z autobusu" :)
na temat "dzień dobry" miałem kiedyś hopla po pierwszym wyjeździe do Francji, uparłem się wtedy wychować personel w polskich sklepach, wręcz wymuszałem to "dzień dobry": ja "dzień dobry", pani za ladą "co podać?", to ja znowu "dzień dobry", aż do skutku... w jednym sklepie dziewczyny tak mnie już znały, że gdy tylko wchodziłem to jedna drugą trącała w łokieć i chórem krzyczały to "dzień dobry"... było dużo śmiechu i o to w sumie chodziło...
Usuń...
w Polsce "dziękuję" ludzie mówią zwykle wychodząc z windy, ale to dość stary zwyczaj i chyba raczej już zanikający...
za to z autobusem miałem zabawną przygodę w Dresden, jeszcze za czasów NRD, zauważyłem, że ludzie "hajlują" po wejściu, tak mi się to kojarzyło, okazało się jednak, że oni tylko pokazują bilet miesięczny innym pasażerom... w Polsce, gdzie nienawiść do kanarów w komunikacji miejskiej jest dość powszechna nikt by na to nie wpadł :)
Pkanalia
Usuń"hajlowali" bo tutaj ( na zachodzie) zyje sie podlug prawa, nie na "krzywy ryj":)) Wladzy sie nie oszukuje tylko sie z nia wspolpracuje. :)
Mi kiedys eM opowiadal , kiedy jeszcze ciezarowkami pomykal (mlodziencze spelnienie marzen o podrozach , wolnosci etc..), ze raz przyjechal z towarem do bylej NRD. To byly czasy bez nawigacji. Nie mogl znalezc ulicy i zatrzymal sie przy pewnym przechodniu, zapytal o droge. Facet mu zaczal wyjasniac, ale... bylo to co prawda niedaleko- jakies 3 km , zas dosc skomplikowane ( prawo, lewo, pod skos na prawo... ). Zapytal wiec faceta czy nie idzie w danym kierunku, ten na to, ze tak, wiec eM zaoferowal podwozke w zamian za pilotowanie. I facet sie nie zgodzil. Zachodnie blachy i zeby nie bylo, ze ... Mezczyzna szedl te 3 km, a eM jego tempem jechal obok.
@Ania...
Usuńprzygoda eM-a świadczy raczej o pewnej paranoi wśród NRD-owców, trochę przypomina to czasy wczesnego PRL, gdzie posiadanie znajomych na "Zachodzie" było mocno podejrzane dla władz... to się już później przejawiało tylko we wnioskach paszportowych, gdzie faktycznie do pewnych znajomych lepiej się było nie przyznawać, bo groziło to odmową wydania tego paszportu, a w niektórych przypadkach zaproszeniem na rozmowę do pewnych służb...
masz jednak rację, że Niemcy w swej ogólności są bardziej zdyscyplinowani, także obecnie, zaś Polacy "we krwi" mają pewną historycznie uwarunkowaną niechęć do współpracy z władzami...
...
już w czasach zjednoczonego Reichu mieliśmy taką przygodę... zatrzymaliśmy się gdzieś autem na kilka minut po coś, wysiedliśmy we dwóch, a trzeci kumpel został... pobliski parkomat raczyliśmy olać, bo to w końcu było "na kilka minut", to szkoda drobnych nawet :)
gdy wróciliśmy, ten trzeci był nieco wkurzony, opowiedział nam, jak po naszym odejściu z auta obok wysiadła jakaś paniusia i zaczęła coś mu tłumaczyć pokazując na parkomat... chłopak skomentował to nam: "co ona taka praworządna?" i "co ją to obchodzi?", więc wyjaśniliśmy mu, że to w ogóle nie o to chodziło... kobitce do głowy nie przyszło, że mogliśmy zaparkować "na krzywy ryj", myślała tylko, że nie zauważyliśmy tego parkomatu i z czystej życzliwości ten parkomat pokazała...
Nie wiem czy z czystej zyczliwosci wskazala mu ten parkomat. Po prostu oni sie pilnuja nawzajem. Jakby to ujac ?
UsuńDla Polaka to moze byc trudne do ogarniecia, ale... np.: ludzie wychodza z pracy i stempluja tzw karte. Maja jeden stemplownik blizej swego wyjscia i drugi dla wychodzacych z drugiej strony. I oni sie pilnuja aby wszyscy prawidlowo stemplowali tam gdzie trzeba. Bo jezeli nie podstemplujesz tam gdzie trzeba , to masz jeszcze szanse zastemplowac troche dalej, ale to dalej wiaze sie z wyciaganiem dodatkowych minuty. Zanim dojdzie sie do kolejnego stemplownika to ma sie minute , poltorej dodatkowego bonusu. Od minuty do minuty i moze uzbierac sie miarka nadgodzinowa na koncie cwaniaka- oni to postrzegaja w kategorii cwaniactwa, a takiego czegos nie lubia. Raz, dwa moze sie czlowiekowi przytrafic, ze zapomni i podstempluje inaczej, ale co za duzo to niezdrowo i oni reaguja. Nie pozwalaja, pilnuja porzadku. Nie mozna pozwolic innym wlasnie na ow "krzywy ryj". Nie ma tak dobrze ( choc wiadomo , jezeli jest okazja to sie korzysta) ... stempluj jak bozia przykazala:)
Z drugiej strony potrafia oddawac kwity do parkowania , jezeli jeszcze znajduja sie na nich minuty lub godziny . Powiedzmy w parkomacie zaplacil klient za trzy godziny parkowania, ale po dwoch chce odjechac. Zostala mu godzina, wiec zeby sie nie zamarnowala oddaja ja komus, kto akurat nadjechal. Niech nowy skorzysta z tej nadplaconej godziny. Auto to auto. Jedno wyjezdza, drugie w to miejsce wjezdza.
Maja zamilowanie do porzadku. Niby kazdy moze zyc tak, jak chce, ale... pilnuj swej posesji czleku aby i mi bylo przy tobie dobrze zyc. Jezeli ktos ma chwasty w ogrodzie to mu zwroca uwage, ze trzeba je powyrywac bo zagraza ow balagan porzadkowi na innych posesjach . Chwasty sie przesiewaja. Chetnie zwracaja uwage nowym. Starych sasiadow upominaja tylko w drastycznych sytuacjach ( taka drastyczna sytuacja bylo dla naszego sasiada kilka stonek na ziemniakach mojej tesciowej- ojej, jak ona sie wtedy zawstydzila, ze nie upilnowala, nie wyzbierala). Potrafia przechodzic obok kogos kto akurat przed domem robi porzadki i powiedziec cos w stylu : " Okna w piwnicy tez sie myje". Moja kumpele z kursu jezykowego tak pouczono.
Siostra kupila dom i przez pierwszy rok, dopoki byli uwazani za nowych ( choc i teraz nie sa uznani za zasiedzialych sasiadow) mieli non stop pewnego dziadka na posesji, ktory od czasu do czasu pouczal ich co jeszcze musza ogarnac, aby wszystko wygladalo w miare przyzwoicie.
Mi kiedys ciec cmentarza zwrocil uwage, ze zle obchodze sie z rozami na grobie tesciow. Obrywalam zeschle paki. Powinnam obcinac, bo obrywajac naruszam konstrukcje galezi. Pusci soki i dojdzie do grzybicy krzaka. Akurat nie bylam przygotowana, nie mialam nozyc, wpadlam na chwile- przejazdem i przy okazji chcialam kilka uschlych pakow sie pozbyc.
W Polsce przewrocilo sie i niech lezy, a tu nie... przewrocilo sie i nie moze tak pozostac, cos z tym trzeba zrobic.
Dziura na ulicy od razu urzad miasta jest bombardowany telefonami od mieszkancow danego miejsca, ze trzeba to naprawic. Tyle tylko, ze mieszkancy sa przyzwyczajeni do tego, iz wladza reaguje na ich zgloszenia. Po paru dniach przyjezdza ekipa i dziure lata.
Po prostu byliscie na obcych blachach i zwracano na was uwage:)
kwity do parkowania... jeszcze za PRL w Warszawie zdarzało się, że ktoś wychodząc z autobusu oddawał skasowany bilet komuś wsiadającemu... podobnie było w kolejce WKD: skasowany bilet zostawiało się na półeczce pod oknem i na ten bilet jechał następny pasażer... teraz biletu mają swoją ważność czasową /np. 20 minut/ i takie coś nie ma już sensu, ale...
Usuńsą bilety np. dobowe... czasem w wejściu do metra na automatach biletowych przy ekranie można znaleźć taki bilet jeszcze ważny... ktoś na przykład ganiał po mieście na ten bilet, ale wraca do domu, więcej już jeździć nie będzie, a bilet jeszcze jest ważny parę godzin... to zostawia następnej osobie: "zapłacone - niech się nie marnuje"... inna sprawa, że ludzie dość rzadko takie bilety przejmują, jak leżą to nie zwracają na nie uwagi... nie kojarzą o co chodzi?... a może się wstydzą używać używane?... "zero waste" dość słabo się przyjmuje w tym kraju :)
Normalność?
OdpowiedzUsuńŻe jak się spotkam z przyjaciółką jedną czy drugą, to się w końcu wyściskamy , z mamusią, tatusiem i inną rodziną też, a nie że jakieś łokcie czy inne machanie rączką na odległość. I że mam wybór i mogę zdecydować, czy chcę iść na kawkę w mieście, czy nie.
To samostanowienie o sobie wydaje mi się najważniejszym aspektem normalności.
No i że znowu widzę twarze, a nie tylko dziwne formy masek. Dla mnie to jednak istotne, żeby widzieć całego człowieka.
Ludzie mogą jednak zdecydować, że nadal chcą nosić maski (np. w Japonii noszenie masek nie jest wcale tak niezwykłe, zdarzyło mi się widzieć przed pandemią klasę japońskiej młodzieży przemieszczającą się po lotnisku, a wśród nich naprawdę duży odsetek osób zamaskowanych). Akceptuję, choć rozumiem, że maska staje się problemem dla słabosłyszacych pracowników w różnych usługach.
UsuńMyślę, że przede wszystkim ważne jest życie tym, o czym opowiadamy. Samostanowienie też jest dla mnie bardzo ważne, mocno przeżywam każdą zmianę w prawie, która zabiera człowiekowi wolność, nawet, gdy nie zamierzam z niej korzystać. Ale nakaz chodzenia w maskach po sklepie nie ma dla mnie prawie żadnego znaczenia (bo jest egalitarny), natomiast ograniczanie praw reprodukcyjnych kobiet boli mnie bardzo (de facto wprowadza to gorszą płeć).
Spotkania w szerszym gronie z uściskami. Możliwości wyboru, gdzie się na tej kawie spotkamy. I widok niezamaskowanych ludzi. Mam nadzieję, że uśmiechniętych.
OdpowiedzUsuńBardzo podobne wizje jak wyżej u @Agniechy, więc i podobne myśli jako komentarz.
UsuńMam nadzieję, że szczepienia skrócą pandemię, bo już mnie obostrzenia nużą i złoszczą (i to nie maseczki są dla mnie problemem, najbardziej dotkliwe są przepisy dotyczące podróży i odwiedzanych miejsc).
U nas, optymizm i radość z powrotu do życia eksplodowały z niespodziewaną siłą bo wzmocnione entuzjastycznym ogłoszeniem Polskiego Ładu. Od teraz już będziemy żyć w krainie szczęśliwości i pławić się w luksusach bez żadnych trosk. Tak nam będzie dobrze, że cały świat otworzy oczy ze zdumienia:))
OdpowiedzUsuńJa się tylko obawiam, że nadmiar entuzjazmu osłabi chęć szczepień bo słabnie strach przed wirusem.
Biedny to lud któremu trzeba podpowiadać zachowania rozsądne poprzez manipulowanie lękiem.
UsuńKażda pandemia w końcu mija, szczepienie mają je tylko 1) skrócić, 2) ograniczyć śmiertelność. Ale czytając w polskiej blogosferze chłopskie pseudofilozofie na ten temat (często u osób, które mają problem z napisaniem dłuższego zdania), wiem, że wiele może pójść nie tak. Mam nadzieję, że Nowy Ład nie zaburzy rzeczywistości do tego stopnia, żebyśmy musieli siedzieć dwa tygodnie na kwarantannie, gdy już z mężem przylecimy do kRaju.
Zmiany, normalność..... A stwierdzam, że się trochę przyzwyczaiłam do tego co było.
OdpowiedzUsuńZawsze w jakiś sposób się dostosowujemy.
Usuń