Są takie dni, kiedy ubieram się w dres i wychodzę, to niektórzy sąsiedzi po prostu śmieją się ze mnie i mówią – znowu ty idziesz biegać, po co, co ty z tego masz, lepiej byś zajął się robotą, ale jaką robotą? O co im chodzi, czy są zazdrośni, że nie mogą też iść pobiegać, proszę bardzo, niech też idą, nikt nikomu nie zabrania. Czasami zastanawiam się, co w tym jest złego, że ja biegam, dlaczego się śmieją. Mam takiego sąsiada, co prawie codziennie przychodzi do domu pijany, ma żonę i dzieci, ale nikt się z niego nie śmieje, czy to znaczy, że on robi dobrze, czy ja mam również przychodzić do domu pijany, żeby sąsiedzi powiedzieli, ten teraz robi dobrze.— Mariusz Szczygieł, "Niedziela, która zdarzyła się w środę", str. 24, Czarne, 2017.
Powyższy cytat z mojej obecnej wieczornej czytanki (którą serdecznie polecam starszym, rówieśnikom oraz młodszym), cofnął mnie do Polski lat 90-tych, a może nawet nie tak daleko, bo rozważania, czy wypada chodzić z kijkami, albo spacerować z psem pamiętam jeszcze sprzed lat nastu i nie zaręczę, że nie są one faktem na obecnej polskiej wsi. Z wiekiem coraz bardziej ignorowałam zjawiska zaprzeczające mojej podmiotowości, potem wyjechałam na inną wieś, taką po której biega się i spaceruje z psem, może więc nie mam adekwatnego oglądu. Czyli mamy temat nr 1.
Temat nr 2. Rano inną miałam czytankę, krótką, ale też skłaniającą do kilku przemyśleń. Przeczytałam poranny tekst Berii o raku (nie mam Twittera, którego nową nazwę też ignoruję, posiłkowałam się przedrukowaniami z innych mediów). Ani przez chwilę nie miałam potrzeby wątpienia w chorobę Berii, moje myśli tylko na moment zatrzymały się na kuriozalnym wyznaniu ego-budującym jak to "nie mógł tak od razu rzucić wszystkiego" (jakbym panie nauczycielki czytała, które łudzą się, że są niezastąpione) oraz na dziwnie dobrze odżywionym wyglądzie pacjenta w trakcie leczenia onkologicznego (co sugeruje, że nie jest to zdjęcie aktualne). Co innego mnie dotknęło, poraziło, zawróciło do polskiej rzeczywistości. Otóż Beria najpierw odebrał wyniki swoich badań histopatologicznych, potem wygooglał sobie chorobę, a dopiero potem (przerywnikiem jest socrealistyczny opis myśli wzniosłych o sprawach najważniejszych) poszedł na konsultację lekarską. W ten ciąg wydarzeń wplótł się element zapewne zdumiewający większość Polaków, ponieważ konsultacja odbyła się tego samego dnia. Dla mas to zupełne s-f, ale nie o to chodzi. Człowiek dostał wyniki badań i został z nimi sam, żeby sobie mógł googlać.
Słodki jeżu kolczasty, dziękuję Ci, że mój mąż, gdy nie był jeszcze moim mężem, wyjechał z tego (k)raju. Gdyby w nim został, najpierw dostałby wyniki i zostałby z nimi sam. Potem może jakieś konsultacje i normalne tempo refleksji nad guzem, już nie ministerialne.
Prawdopodobnie nigdy byśmy się nie spotkali.
Ech…”oraz na dziwnie dobrze odżywionym wyglądzie pacjenta w trakcie leczenia onkologicznego (co sugeruje, że nie jest to zdjęcie aktualne)” To może zapraszam na oddziały onkologiczne zobaczysz sporo takich osób” dobrze odżywionych”. Leczących się sterydami/chemią, ale jeszcze nie wyniszczonych chorobą, bo to początek drogi, nawet jeśli ta droga byłaby krótka i miała się skończyć źle. Od razu mi się przypomina pierwszy mój orzecznik z 1999 roku- ja po operacji, 6 tyg cyklach, 5 tyg codziennej radioterapii, a on mi mówi, że dobrze wyglądam. To mu odpowiedziałam, że na twarz nie choruje😉
OdpowiedzUsuńZ wynikami hist w tym samym dniu miałam konsultację onko, jak odbierałam je sama…. Jest różnie.
Zdumiewa mnie u niektórych to porównywanie do jakieś własnej wizji pacjenta onkologicznego: jak ma chorować, jak ma się zachowywać podczas leczenia…
Widzisz Moniko, ja mimo iż to mój piąty cykl chemii, to jestem trochę zaskoczona tym, jak do tej pory zareagował mój organizm. I dodam, że przed rozpoczęciem leczenia schudłam 4 kilogramy, teraz już dwa przybrałam. Co ty na to?😉😇
@roksanno, zgadzam się, że nie ma sensu porównywać swojego wyobrażenie pacjenta onkologicznego (w tym historii własnej choroby) z każdym szczególnym przypadkiem. Są osoby, które już chorują na raka, wyglądają super i nawet się nie domyślają, że coś jest na rzeczy. Ale ... podobno Beria ma raka przełyku, przeszedł poważną operację, w tym usunięcia kawałka żołądka. Diagnozę dostał w listopadzie, mamy środek marca. Gdybym zobaczyła pacjenta z problemami z jedzeniem po trzech miesiącach leczenia, który wygląda jak Beria na zdjęciu, powiedziałabym, że albo pacjent miał wcześniej dużą nadwagę, albo to jest stare zdjęcie. Oczywiście zawsze też mogę się mylić, bo po prostu akurat ta konkretna osoba po resekcji części żołądka nie schudła. Ale taka pierwsza wątpliwość przyszła mi do głowy i dlatego ją zapisałam :)
UsuńMiałam znajomą, która leczyła nowotwór trzustki. Przybierała na wadze podczas leczenia i po nim, gdy już nie było dla niej leków. Więc nie wiem, co Ci odpowiedzieć. Mój mąż najpierw przybierał na wadze i to było niedobrze. Potem przybierał na wadze, i to było akurat dobrze.
Najczęściej sterydy powodują opuchliznę (u mnie twarzy i nóg- z nóg schodzi, gdy mam zmniejszoną dawkę)- to jest zatrzymanie wody w organizmie- ot tajemnica. Jasne, że nie u każdego i nie u każdego w tym samym stopniu. Tak jak opuchlizna może się utrzymywać od kilku tygodni do roku od zakończenia leczenia. To tyle faktów. Aaa sterydy wzmagają apetyt.
UsuńCo do Zera, nie wiem czy zdjęcie stare czy nie- ale wątpię. Może być karmiony pozajelitowo z ominięciem żołądka- mnie to też groziło tym razem, o czym poinformowała mnie moja doktor, a raczej z obejściem żołądka.
Ja nie czekam na Twoją diagnozę/poradę, bo akurat ten cały mechanizm dobrze znam, wyrażam zdziwienie i tyle.
W poprzednich chemiach chudłam, bo zwracałam, ale twarz miałam jak księżyc w pełni. I jeszcze jedno, patrząc na stare zdjęcia, mimo niskiej wagi i długiej przerwy w leczeniu, moje ramiona nie wróciły do poprzedniego stanu- zawsze mnie zdumiewa jaka byłam drobna, przy tej samej wadze, co teraz. Dlatego zdarza się, że górę kupuję rozmiar większy niż dół.
Piszę tylko dlatego, że irytujące jest takie subiektywne ocenianie/podważanie wyglądu/zachowania chorego. Takie sugerowanie nieprawdy. Co nie oznacza, że ktoś się z nią nie mija- mnie chodzi o to, że to co się komuś wydaje „niemożliwe” jest jak najbardziej możliwe.
@roksanno, rozumiem, że irytuje Ciebie subiektywne ocenianie czegoś, co jest dla Ciebie akurat bliskim tematem. Ale tak jak napisałam, to była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy: że zdjęcie podobnie jak tekst jest autoprezentacją (co jest dość oczywiste, bo każdy tekst blogowy czy twitterowy jest rodzajem autoprezentacji, więc to nic głębokiego, niemniej prosiło się o werbalizację). Na oczy rzucił mi się wygląd przedramienia osoby (być może) karmionej pozajelitowo (przy czym 1. nie uważam, że każda osoba leczona onkologicznie musi wyglądać na chorą, a 2. nie każde stwierdzenie "dobrze pani wygląda" oznacza, że pani dobrze wygląda).
UsuńMoja dalsza odpowiedź była związana z Twoim pytaniem "i co Ty na to?". Napisałaś, jakbyś czekała na diagnozę, więc odpowiedziałam, że nie wiem, co Ci napisać (bo nie wiem, albo nie chcę). W przypadkach przeze mnie wspomnianych akurat nie chodziło o sterydy i zatrzymanie wody w organizmie. Ale mniejsza z tym, za mocno odbiegałyśmy od tematu oraz w niezbyt optymistycznym kierunku. Pozdrawiam :)
Jak trafnie zauważyłaś w naszej porannej rozmowie, kto wie, czy Szczygieł nie rozmawiał o tym bieganiu z bohaterem opowieści, nad którą teraz pracuję. Na Jowisza, ilość rzeczy, jakie nie podobały się sąsiadom w kraju nad Wisłą była wtedy nieprawdopodobna: zbyt dobre buty, zbyt złe buty, bieganie, siedzenie, mój kuzyn na przykład był przedmiotem drwin, bo zamiast iść po zawodówce pracować, poszedł do technikum i na dodatek zdał maturę, ale żeby nie było, gdyby zakończył edukację na podstawówce, też by z niego drwiono, chyba że dalby komuś za to po ryju, to czasem działa na Cebulaka.
OdpowiedzUsuńWywiad z panem Zbyszkiem mnie rozśmieszył. Towarzysz Zbysław udzielił światłych wskazówek, wystosował apel do chorych. Ale nie rzucił państwowych obowiązków najwyższej wagi, dla Wolski opóźnił leczenie o 2 tygodnie. Wyluzuj Zbyszek, 2 tygodnie były nie dla państwowych obowiązków, a dla lekarzy, którzy musieli przygotować program terapii i plan twoich operacji, imbecylu. To nie jest tak, jak w twoim resorcie było, że jonizuje ci się przestrzeń między uszami, bierzesz za telefon i gadasz: weź no tam Krysiu tam trzeba tak jakoś inaczej, weź no zrób żeby było dobrze, rozumiemy się? A najśmieszniejsza wydaje mi się opowieść o tym, jak to poseł Zero poznawał wroga (znaczy się raka), żeby z nim walczyć. Nawet nie wiesz Zbyszku, jakie masz szczęście, że twoje sposoby walki nie są brane przez lekarzy pod uwagę.
@Woland, dla mnie osobiście najbardziej przygnębiającym elementem układanki jest, że nawet dzisiaj dorosłe osoby wychowane w środowisku wiejskim/małomiasteczkowym nazywają tego typu przypierniczanie się "rozmową" (jako dziewucha ze wsi jednak najwięcej znajomych mam ze wsi i małego miasta powiatowego, więc może moje widzenia sprawy pomija ogólnego "ducha narodu").
UsuńTekst do którego się odniosłam nie był wywiadem, tylko przemyślaną, całkiem długą autoprezentacją na Twitterze. Ale mniejsza z tym. Tylko ta sprawa o której już napisałam mnie poruszyła. Poza tym Beria interesował mnie głównie jako współtwórca pewnego sposobu rządzenia, który dla mnie jest obmierzły. Jeśli zniknie z polityki, kraj ma szczęście. Nie popadam oczywiście w hurra optymizm, kotojady tylko czekają.
Wyśmiewanie się z szukania odpowiedzi jest…
UsuńJesteśmy w Polsce, nie wszystkie terapie są u nas dostępne- refundowane. Przy pierwszym moim skorupiaku, tylko dzięki poszukiwaniom dostałam lek, który był o 30 % skuteczniejszy od tego, który mi podawano- po 3 cyklach miałam zmianę, a dzięki dyrektorowi szpitala od leków, mogłam go zakupić przez szpitalną fundację, Lek w Polsce nie był dostępny w pierwszym rzucie raka. Byłam wdzięczna, bo nie musiałam jechać do Francji na leczenie. I tylko dlatego, bo choć wtedy nie miałam internetu, że bliscy/znajomi i zaprzyjaźnieni profesorowie ( nie onkolodzy) poszukiwali dla mnie leczenia, trafiając na osobę, która właśnie taki lek i leczenie swojej matce załatwił we Francji. Lekarz onkolog, ani lekarka od chemii nie zająknęli się o lepszym leku, zresztą rozumiem, bo to czasy gdy nie każdego byłoby stać i okrucieństwem jest mówić, że gdzieś są lepsze metody, ale niedostępne. To spory dylemat. Dziś jest inaczej… choć wciąż to często pacjenci poszukują sami najlepszych/najnowocześniejszych metod leczenia. Dziś jednak często lekarze mówią o leczeniu, które np. wciąż u nas jest nierefundowane, ale z powodzeniem i lepszym skutkiem stosowane w innych krajach.
@roksanno, nie wiem, jaki ma to związek z tematem oraz czy @Woland Ci odpisze (rozumiem, że chciałaś opowiedzieć pewną historię), wtrącę jedynie, że moje oburzenie wywołała opisana sytuacja w której pacjent dostaje papierek z wynikami histopatologii i zaczyna sobie googlować chorobę, a dopiero potem ma konsultacje wyjaśniające, co jest na papierze napisane. Rozumiem, że ludzie szukają różnych opcji leczenia. Moim zdaniem pacjent nie powinien w ogóle dostawać swoich wyników do ręki i zmyślać, co tam stoi oraz dzwonić po znajomych, czyli de facto zostawać z problemem sam na sam, a swoje rokowania łączyć z ilością znajomych. Uderzyło mnie, że nawet dla ministra, który ma nieskończenie większe możliwości ruchu oraz o wiele lepsze źródła finansowania sytuacja ta jest zupełnie naturalna i warta zapisania jako ot, normalna droga funkcjonowania. To szpital powinien proponować adekwatny sposób leczenia, bez załatwiania, płaszczenia się, bez googlowania i uruchamiania kontaktów. System powinien działać tak, żebyś jako pacjentka nie musiała niczego szukać. Lekarze powinni mieć obowiązek zastosowania terapii adekwatnej i najbardziej skutecznej w Twoim czy kogokolwiek innego, przypadku. To jest przedmiot mojego oburzenia - że jest jak jest, i wygląda na to, że urządziliśmy się w tym gównie.
UsuńWyśmiewam się z tego, że w Polsce co drugi obywatel, zwłaszcza co druga matka Polka, czuje podskórnie, że ma większe kompetencje do stawiania diagnozy i ustalania terapii, niż specjalista informujący jego/ją o chorobie. Po wykryciu u mnie zaawansowanego nowotworu z przerzutami, moja matka zaczęła (buuuchachacha) "szukać odpowiedzi" i w ciągu miesiąca na mój adres przyszło kilka paczek (3 lub 4) z Polski wypełnionych po brzegi różnymi "wysoce skutecznymi" lekami. Matka i jej znajome, a także jakaś ciotka, o której pierwszy raz w życiu słyszałem, zaczęły mi przesyłać a to magiczne proszki z chińskich glonów i traw, a to chrzęści rekina, srebro koloidalne i inne "leki", podczas gdy wykształceni cytopatolodzy próbowali zdiagnozować dokładny typ nowotworu, bo mimo guza wielkości pięści na kręgosłupie, nie mogli pobrać z niego żywej tkanki, by móc ustalić na 100% terapię. Tymczasem polskie Debilewo nie widząc pacjenta na oczy, już miało nie tylko diagnozę, ale i sposób leczenia. Poinformowałem więc szpital, by nie udzielał matce żadnych medycznych informacji, prócz takich typu: "pacjent jest w dobrych rękach, przygotowujemy go do zabiegu". Zwrócę uwagę na jeden szczegół: Podczas leczenia onkologicznego dawki substancji czynnej są bardzo dokładnie obliczane i dostosowane do typu nowotworu, stanu zdrowia pacjenta, jego masy, wieku, ewentualnych uczuleń etc... Dlatego leczenie prowadzi jeden konsultant, który co najwyżej zleca innym ekspertom konkretne działania. Z tego samego powodu autobus jest prowadzony przez jednego kierowcę. Szpital za to nie robi żadnych trudności przy decyzji pacjenta o zmianie szpitala, wysyła wszystkie wyniki specjaliście z wybranej jednostki i już się sprawą nie zajmuje.
UsuńKilka lat temu zmarł mój kolega. Zmarł, bo próbował sobie wygooglować leczenie bólu serca. Był po poważnej operacji mózgu, więc miał wszystkie telefony alarmowe pod ręką, gotowe do użycia, ale on "szukał odpowiedzi" i w pobliżu nie było nikogo, kto by mu w odpowiednim momencie powiedział, że od szukania odpowiedzi jest lekarz.
Jeżeli natomiast słyszałaś o jakiejś nowej terapii i zapytasz o nią lekarza, mówię o Irlandii, to Ci powie, czy ją mogą stosować i wytłumaczy dlaczego jest tak a nie inaczej i oczywiście zapewni Cię, że jeśli decydujesz się leczyć gdzie indziej, to nie ma sprawy, mów gdzie, to wyślą papiery. Ale wyników nie dostaniesz. Zgłosi się do konsultanta uprawniony człowiek z wybranej przez Ciebie kliniki (może się zgłosić mailowo), to wypisze Cię i wyśle badania, gdzie chcesz.
Nie czekam na odp Wolanda😉
UsuńI zgodzę się, że powinno być tak jak piszesz, ale nie zawsze jest, dlatego cyniczne podśmiechujki, że pacjent robi to na własną rękę- robi, bo walczy o swoje życie.
I przepraszam, że odbiegłam od tematu, według ciebie, choć ja tak akurat nie uważam, bo również mam prawo do własnej interpretacji tego, o czym przeczytałam. Na drugi raz może w punktach napisz, do czego komentujący może się odnieść
li tylko 😉
Dziękuję za
Usuń* za odpowiedź
Usuń@roksanno, nie mam zamiaru pozbawiać Ciebie możliwości własnej interpretacji, przepraszam, jeśli coś nie do końca zrozumiałam. Odniosłam po prostu wrażenie, że rozmowa niejako dryfuje (w gruncie rzeczy zaczęłaś pisać o sobie, o przypadku szczególnym, a nie o sytuacji ogólnej, której odłamek zauważyłam w Twitterze Berii). Zresztą ... w sumie nie jest to złe, tylko zmusiło mnie jeszcze raz do napisania, co mnie naprawdę wkurzyło, bo zupełnie zostało to zaciemnione przez naszą wymianę zdań o sprawach zupełnie pobocznych: pacjent nie powinien odbierać żadnych wyników i wędrować z nimi od Annasza do Kajfasza, a to na jednych pomstując, a to odczuwając do innych dozgonną wdzięczność. Po to jedni poszli na studia medyczne, żeby drugich leczyć i mieć z tego pieniądze. Ja nie muszę wiedzieć tego, co powinni wiedzieć lekarze :) Jak kania dżdżu wyczekuję zmiany w podejściu.
UsuńGdyby Ci obywatele nie czytali i sami nie szukali rozwiązań to ... umieraliby szybciutko. Bardzo szybciutko. Wiem coś o tym. Niestety wiem.
UsuńCzasami mam wrażenie, że jakże łatwo się wyśmiewać uggólniając.
@anonimowa72, Statystyka, konkretnie zaś mówiąc, średnia oczekiwana długość życia w Europie, pokazuje coś dokładnie odwrotnego: Kraje, gdzie obywatele nie szukają na własną rękę, bo nikt im nie daje do ręki wyników badań, żyją statystycznie 5 lat dłużej, niż poszukujący Polacy. Mój ojciec odwalił kitę, bo zamiast słuchać lekarza, słuchał "szukającej" matki, która zamiast zaszczepić się na covid, zażywał to, co mu "szukająca matka" podała, a że miał poważną wadę serca, to zakażenie koroną zrobiło robotę. W ogóle uważam, że gdyby Polacy zamiast "szukać", posłuchali lekarzy w temacie palenia tytoniu i marihuany, picia alkoholu, zażywania narkotyków, w tym leków na własną rękę, to byłoby to najlepsze, co mogliby zrobić dla swojego zdrowia.
UsuńWoland, masz rację, że w PL zbyt wiele osób leczy się za pomocą Google i łyka pierdylion suplementów etc…
UsuńTyle że my piszemy o czymś innym. O świadomości pacjenta onkologicznego, który nie unika lekarzy i medycyny konwencjonalnej, tylko poszukuje/ sprawdza dostępne możliwości leczenia. Bo w PL nie dość, że nie wszystko jest dostępne, to nie w każdym ośrodku. O tym pisałam. Nie o poszukiwaniu by leczyć się na własną rękę. Wiedza o danym skorupiaku i jego leczeniu daje też pacjentowi argument do zadawania pytań i wyciągania od lekarzy informacji, bo z doświadczenia wiem, że różnie z tym bywa. Osobiście od zawsze mam negatywny stosunek do wszelkich rewelacji niby to leczących bądź wspomagających przy skorupiaku środków typu vilcacora czy „uzdrawiaczy” i spotykałam takich pacjentów co to uwierzyli…
Dyskusja jest oparta na wpisie Zera, nie sadzę, żeby jego szukanie w necie info miało na celu się leczenia samemu, ale raczej uzyskania jak największej wiedzy, choćby jakie są najlepsze terapie i gdzie są najlepsze ośrodki leczenia tego nowotworu. Po to by mieć pewność, że to co mu zaproponują w PL jest najlepszą opcją, bo przecież ma możliwości finansowe leczenia się poza granicami kraju.
@r.
UsuńW takim razie piszemy o tym samym, tylko że my podkreślamy stanowczo, że materiały do zapoznania się z chorobą powinien wręczać specjalista mówiący o chorobie, podobnie zresztą, jak ustne informacje.
@Wolandzie, już wiesz, że na onecie pojawiły się artykuły (dzisiaj kolejny), o tym jak absurdalne jest systemowe zaniedbanie informowania pacjenta od razu co mu jest przez wykwalifikowaną do tego osobę (czasem mam wrażenie, że onetowi copywriterzy zaglądają na nasze blogi :D). Szczególnie dramatycznie jest to zaniedbanie widoczne w onkologii, gdzie człowiek powinien wiedzieć "co teraz?" bezzwłocznie. Niestety, rozmowa zboczyła na zupełnie inne tory. Po raz kolejny sprawdziło się to, co niejednokrotnie zauważasz, że komentatorzy czytają tekst, zastanawiają się "czy ja tak robię?", po czym skupiają się na racjonalizacji swojego zachowania w celu obrony swojego Ja, a nie na temacie, który w zamyśle autora był interesujący.
UsuńTo się dzieje na różnych poziomach opieki medycznej w Pl. Nie ma kultury rozmowy z pacjentem. Rodzi się dziecko z zespołem Downa, przychodzi lekarz, mówi, ma pani dziecko z zespołem Downa kropka.
OdpowiedzUsuńZ mojego przykładu wiem, że leczenie raka piersi jest na poziomie europejskim, różnica tkwi w komunikacji i informacji. A to kolosalna różnica
@Rybeńka, kultura swoją drogą, bo jest to tylko przedłużenie stosunków międzyludzkich w jakich wychowują się przyszli lekarze (a studia medyczne tej dziury nie nadrabiają, z tego co wiem). Zwracam jednak uwagę na zjawisko systemowe: pacjent dostaje wyniki do ręki i nosi je to tu, to tam. Wyniki te pacjent dostaje PRZED konsultacją. System opieki zdrowotnej wydając pacjentowi wyniki PRZED konsultacją niejako zrzuca na pacjenta ciężar szukania rozwiązań. Nigdy nie miałam w tym systemie sytuacji bardzo trudnej (doświadczenia z chorobą potencjalnie zagrażającą życiu), ale pamiętam, jak robiłam sobie zdjęcie zatok przynosowych i MOIM zadaniem było przyniesienie lekarzowi zdjęcia. MOIM. Gdy je przyniosłam, dostałam opierdol, że zdjęcie jest bez opisu. Musiałam to zdjęcie nosić z punktu usługi zdrowotnej A do punktu usługi zdrowotnej B. W XXI wieku, w świecie, gdzie istnieją urządzenia takie jak skaner i e-mail, i nie ma potrzeby zatrudniać pacjenta w roli tragarza. Najwyraźniej ta "procedura" jest nadal zupełnie naturalna we wszystkich polskich warstwach społecznych, bo Beria pisząc tekst autoprezentacyjny ani nawet nie mrugnął nad tym okiem.
UsuńKomunikacja i dostęp do informacji ma bezpośredni wpływ na poczucie sprawstwa, czyli odczucie dobrostanu. Masz rację, nie są to sprawy błahe.
Teraz bieganie już nikogo nie dziwi, raczej dziwi właśnie wracanie na gazie...
OdpowiedzUsuńU mnie biegają rano i wieczorem, nordic walking też powszechny, rowery, hulajnogi.
Rak jest teraz chorobą cywilizacyjną, ale nie jest z leczeniem w Polsce tak źle, a lekarze bywają różni, jak w wielu zawodach różni partacze. Koleżanka z rakiem piersi została błyskawicznie zdiagnozowana i zaopiekowania, szpital onkologiczny tez bez zarzutu, to wiem od niej. Może gdzie indziej jest gorzej.
@jotka, wyjeżdżałam z Polski małych miejscowości (przede wszystkim wsi) i jeszcze 6-7 lat temu nie zauważyłam do końca zmiany o której piszesz. Nie twierdzę, że jej nie ma, ale nie powiedziałabym, że "bieganie NIKOGO już nie dziwi", raczej ci, którzy chcieliby jak dawniej się przypieprzyć, już nie zaczepiają, co najwyżej komentują do postronnych. W ciągu ostatnich 30 lat zdecydowanie przesunęła się wskazówka tego, co wypada. Zaobserwowałam np. że ludzie kupujący swoje pierwsze psy rasowe na początku lat 90-tych, po kilku latach zorientowali się, że w serialach te psy są w domu, a nie przy budzie, i sami zaczęli trzymać je w domu (mówię o wsi). Ale to był proces poprzedzony bolesnym główkowaniem (pierwsze pokolenie "rasowców" musiało sczeznąć na łańcuchu, albo latami pałętało się po wsi, bo taki był przecież wiejski zwyczaj).
UsuńGdy czytam Szczygła zauważam oczywiście, że opisuje on w swoich reportażach inny świat, taki, w którym rzeczywiście dzisiaj mało kto już żyje. Ale zdarzają się takie egzemplarze z pokolenia mojej mamy.
W tekście nie miałam na myśli skuteczności leczenia, bo na tym się nie znam. Natomiast znam inne standardy zachowania. Oburzyło mnie, że pacjent dostaje wyniki badań przed konsultacją z lekarzem.
Bywają różne wsie oczywiście, w moich stronach powstaje wiele ścieżek rowerowych łączących miejscowości i siłownie na powietrzu, więc naprawdę ludzie na wsi tez znajdują czas n rekreację, jadąc na wycieczki mijamy biegaczy i rowerzystów poza miastem:-)
UsuńSystem leczenia jest mało doskonały, a gdy jeszcze trafi się mało empatyczny lekarz...
jotka
@jotko, bywają. Są też różni ludzie w tych wsiach. W mojej i okolicznych, jeszcze 20 lat temu, jak ktoś się entuzjazmował spacerami, to wiadomo było, że się z miasta urwał i dopiero się u nas buduje (albo rzadziej, jest dziwadłem miejscowym, ale to wiadomo, każda wieś musiała mieć swojego wiejskiego głupka). Teraz ten sznyt jest imitowany przez jakąś ilość tubylców.
UsuńProblem jest w systemie, nie w empatii (która jest cechą osobniczą i nikt nie robi na nią testów w czasie egzaminów na studia). Gdyby system wymuszał na lekarzach prowadzenie pacjenta od momentu przekazywania wyników, więcej ludzi byłoby właściwie zaopiekowanych.
Widać od razu, że reportaż sprzed dziesięcioleci. Żeby się wyśmiewać (dowiedzieć się, że się jest wyśmiewanym) trzeba utrzymywać z sąsiadami jakieś stosunki.
OdpowiedzUsuń@Dariusz, tekst jest po prostu o ludziach z pierwszej połowy lat 90-tych. A po czym widać, że reportaż jest sprzed dziesięcioleci w oparciu o ten konkretny cytat?
UsuńStaram się nie oceniać wszystkiego "po sobie". W Polsce nie utrzymuję kontaktu z sąsiadami, w zasadzie nigdy specjalnie nie utrzymywałam, bo nie miałam z nimi o czym rozmawiać. Ale nie wnioskuję z tego, że na mojej wsi ludzie nie utrzymują relacji między sobą.
Mój problem z lekarzami jest taki, ze nie interesuje ich powód, dlaczego w ogóle jakaś konkretna choroba zaistniała.
OdpowiedzUsuńLeczą praktycznie tylko objawy unikając zapobieżeniu aby choroba zaistniała.
Cukrzyca typu II czy wysokie ciśnienie serca traktowane jest jako choroba chroniczna, czyli nieuleczalna.
Podobnie z rakiem.
Rozumiem, ze natychmiast należy leczyć objawy raka - potem jednak powinno się ustalić plan z wyleczonym pacjentem aby rak nie powrócił.
Tego jednak już się nie robi.
Nikt nie doszukuje się przyczyny, dlaczego rak zaistniał.
W Stanach co prawda zaleca się aby chory na raka poza terapią medyczną zbliżył się duchowo do Boga, jednak jest to tylko zalecenie.
Gdy moja żona umierała na raka płuc, będąc na oddziale intensywnej terapii w szpitalu przez 21 dni -
zorientowałem się jak ograniczone możliwości pomocy w uratowaniu chorego na raka ma Medycyna.
Na koniec lekarz - Hindus przyszedł do mnie, swoje ręce skierował ku Niebu wskazując, że teraz wszystko jest w rękach Boga.
Dowiedziałem się, kto na tym świecie jest prawdziwym Uzdrowicielem.
Teraz poznaje bliżej Tego Boga, który uzdrawia.
Ty tak serio?
UsuńZ tym zaleceniem lekarzy by pacjent zbliżył się do Boga?
Matkojedyna niech się zbliża do czegokolwiek, jeśli mu to pomaga przetrwać psychicznie i fizycznie chorobę i leczenie- leczenie konwencjonalne! Ale co to za bzdury, żeby od lekarza oczekiwać, że zamiast lekarza wdroży pacjentowi „ zbliżenie się do Boga”? Toż to jakieś oszołomstwo! Niebezpieczne w skutkach. No i po co wtedy ta cała medycyna?
r. - Medycyna ma swoje miejsce w ogólnym systemie leczenia.
UsuńTradycyjna Medycyna nie jest i nie może być jedynym panaceum na trudy tego świata.
Mam nadzieje, ze rozumiemy się dobrze.
Przeczytaj sobie poniższy komentarz od czytelniczki Innyglos aby zrozumieć, ze Medycyna może tez być niebezpieczna w leczeniu.
Ja niebezpieczna zapytasz?
Teraz, w ubiegłym Sierpniu 2023 - nagle nie mogłem się wysikać.
Prostata na tyle się powiększyła, ze odcięła przewody odprowadzające mocz.
Lekarz przepisał mnie medycynę, standardową w tym wypadku - Flomax.
Poniewaz był Azjatą, po cichu mnie powiedział, ze za 15 lat umrę na słabe serce, jeśli będę brał tę medycynę.
Czy w Polsce czy w Niemczech jakiś lekarz odważy się ostrzec przed zażywaniem Flomax?
Brałem tylko tę medycynę przez miesiąc - googlując - szybko znalazłem ziołowe odpowiedniki.
Teraz sikam na metr bez żadnego problemu.
Medycyny wiec trzeba się bardzo obawiać.
Podobnie jest z rakiem -
w Naturze jest naturalna Medycyna na wszystko.
Trzeba tylko zadać sobie trud, poszukać.
Wtedy nie ma żadnych ubocznych skutków.
Korzystanie z tradycyjnej Medycyny jest pójściem na łatwiznę.
Nie bierzemy na siebie odpowiedzialności za nasze zdrowie, oddajemy się w ręce tradycyjnej medycyny.
Przykład podany przez Innyglos poniżej jest doskonałym przykładem, że absolutnie trzeba wziąć sprawy w swoje własne ręce.
A zwrócenie się do Boga - On obiecuje poprzez Biblie, ze w momencie, gdy w wierze zwracamy się o uzdrowienie do Niego w tym momencie wysyła Anioła, który nas uzdrowi.
To raz - po drugie medytacja nas Słowem pozwala zachować całkowity spokój - nie mamy przerażenia z choroby, która nas pokona.
Przerażenie przed chorobą to beznadzieja, stres, że to już koniec.
Nie muszę Ciebie zapewniać r. - ze dla osoby wierzącej to wyzwanie aby pokazać swoją wiarę Bogu, że ufamy, że jest Uzdrowicielem.
Połączenie tradycyjnej Medycyny z duchowością jest kluczem do pełnego uzdrowienia.
Jednak na tę tradycyjną Medycynę trzeba bardzo uważać, aby nie wyprowadziła nas z tego doczesnego świata.
OOoo ciekawe co piszesz o wynikach badań. Generalnie się z tobą zgadzam, że pacjent nie powinien dostawać wyników badań i chodzić sobie z nimi, zanim trafi na ich omówienie (konsultację), ale z drugiej strony mam też wrażenie, że tutaj, w Irl może być to odczuwane jako paternalizm - my wiemy, co ci jest, słuchaj nas. I o czywiście, że lekarz więcej wie ode mnie, ale różni lekarze mają różny poziom wiedzy, wiedza medyczna też jest jaką formą interpretacji rzeczywistości i jedni interpretują tak, a drudzy inaczej.
OdpowiedzUsuńPodam Ci mój przykład: cztery lata temu rozbolało mnie ramię, od razu poszłam do lekarza, bo mam w bliskiej rodzinie przypadek RZS i wiem jak to wygląda. Lekarz GP zlecił dwa badania, które potwierdzily moje podejrzenia. Skierował mnie do konsultanta drogą normalną, ale uczciwie powiedział, że mogę czekać dlugo (rok? Pół roku?) a ja wiedziałam, że trzeba działać szybko, więc poprosiłam o papiery i sama znalazłam konsultanta prywatnego który mnie przyjął w ciągu dwóch miesięcy (wizyta 250 euro:) Ale też dzięki mojej siostrze, która choruje na to samo od 20 lat, skontaktowałam się z dietetyczką (doktorat z dietetyki w Londynie na prestiżowej uczelni medycznej), która od razu zaleciłam ścisłą dietę AIP. Konstultant nie popierał diety, nie był też przeciwny, powiedział tylko, ze nie ma wystarczających dowodów. Dzięki diecie którą utrzymuję od 3 lat nie mam żadnych symptomów - nie puchną mi stawy, nic mnie nie boli itd. Zrezygnowałam z konsultacji prywatnych, jestem w systemie publicznym i wołają mnie na konsultacje co rok do szpitala, na konsultacji pokazuję lekarzom stawy a oni kiwają głowami i mówią, że jestem w remisji, ale nie moga stwierdzić, czy dieta działa. Przy czym spotkałam lekarzy bardzo ortodoksyjnych, czyli sugerujących, że nie działa, ale jak sobie wierzę to nic im do tego, i takiego bardziej otwartego, który mi wprost powiedział, że jest bardzo trudno robić badania diety, ale może coś w tym być.
Jedyne, co medycyna mi może na tym etapie zaproponować, to jak już mi stawy spuchną różne specyfiki obniżające reaktywnośc mojego systemu immunologicznego, a takie specyfiki mają bardzo negatywne skutki uboczne - są to na przykład sterydy, metotreksat (który hamuje rozrost komórek - wypadają włosy, łamią się paznokcie itd) itp. Na pewno z nich skorzystam, jak bym miała rzut choroby, ale od trzech lat nie mam.
Wniosek mam taki, że medycyna też się rozwija, większość lekarzy opiera się na czymś, co się upowszechniło, czyli powiedzmy 20 lat temu było takim 'cuttnig edge' i ok, powinni tak działać, może powinni być konserwatywni. Ale nie wiedzą wszystkiego, są też takie obszary, jak np dietetyka, gdzie ogromnie trudno robić klasyczne eksperymenty z podwójnie ślepą próbą, które są podstawą medycyny. Ale są jakieś zakumulowane dowody, że coś tam działa, a lekarze są sceptyczni, bo się na tym nie znają. Więc warto 'szukać', choć oczywiście bardzo łatwo zejść w tym szukaniu na manowce i to jest chyba problem. Ja sie przekopałam przez setki artykułów naukowych na temat diety i chorób autoimmuno, a co najważniejsze spróbowałam i działa. Na mnie.
W ogóle to chyba jestem przemądrzała i lubię wiedzieć, nawet, kiedy z dzieckiem ide do lekarza, to stawiam najpierw sama diagnozę - ostatnio angina bakteryjna, bo dziecko miało białe kropki na migdale i wysoką gorączkę. Lekarz sie przeważnie zgadza:D
@Innygłosie, nie wiem czy w Irlandii może to być odczuwane jako paternalizm. Myślę, że gdy przyjeżdża tu ktoś z polskim umysłem może to odczuwać jako paternalizm. Rozmawiałam o tym ostatnio z mamą: była bardzo zaskoczona pomysłem, bo przecież jej wyniki krwi są JEJ i chciałaby je dostać. Ja też po sobie widzę, że mam naleciałości innego systemu i tendencję do "zaradności".
UsuńZ jednej strony medycyna nie jest nauką ścisłą. Z drugiej w temacie dostępności różnych form pomocy mamy klimacik lokalny (i Irlandia nie jest od niego wolna). W Polsce jest to zostawianie pacjenta samemu sobie. W Irlandii niska jakość niektórych rodzajów pomocy. Wiele specjalności w Irlandii leży, np. dzieciakom z zaburzeniami żywienia łatwiej jest dostać pomoc w UK niż u nas, dziwna sytuacja jest też z leczeniem uzależnień (odnoszę wrażenie, że system szafując pojęciem "redukcji szkód" porzuca klientów, ignoruje problem, bo jest on tak rozległy, że aż nie chce się na to patrzeć - to nie patrzą). Tak w ogóle, moi sąsiedzi zauważyli drastyczne pogorszenie się jakości irlandzkich "sorów" po tym, jak pojawili się uchodźcy (taka jest ich interpretacja lokalna, ale tak też opisują te sytuację media). Wracając do Twojej sytuacji, myślę, że jest tak, że dopóki nie ma oficjalnych wytycznych, lekarze mówią, że nie ma oficjalnych wytycznych (badań, itd.). Odnoszę wrażenie, że ludzie są tutaj znacznie bardziej świadomi tego, ile musieliby wypłacić odszkodowania, gdyby jednak komuś przyszło do głowy powództwo cywilne w sytuacji nieskutecznej, a niepopartej badaniami terapii.
Oczywiście, czasami lekarze okazują się ignorantami, a czasami ich porada jest tak prosta, że wycina z butów i dlatego nie chcemy im wierzyć. Mój mąż powtarza taką pouczającą anegdotkę ze swojego życia: gdy po różnych dramatycznych perturbacjach, operacjach, chemiach, zwrotach akcji i cudach na kiju dostał zastrzyk na odbudowanie szpiku kostnego, lekarka ostrzegła go, że gdy zastrzyk zacznie działać, pacjent może czuć spory ból. Porada lekarska: wziąć ibuprom. Mąż zignorował tę poradę na tyle, że o niej zapomniał. Ibuprom, sraty-taty! Wcześniej przeżył tyle bólu, że nie sądził, że tak silny może być ból po jednym zastrzyku, po drugie był już na mocnych środkach przeciwbólowych (pochodne morfiny). A jednak, ścięło go. Kiedy już nie mógł wytrzymać zadzwonił do lekarki, a ona się spytała, czy wziął ten ibuprom. W końcu go wziął, głównie po to, żeby jej udowodnić, że kobicina jest głupią cipą. Po kwadransie ból minął (i nie wrócił).
Ja również lubię wiedzieć. Wiedza daje poczucie kontroli, więc obniża stres (że tak dodam po psychologicznemu) ;D
Akurat tej książki nie czytałam, ale czytałam "Dawno temu w telewizji" Mariusza Szczygła. Genialna . Pewnie spodobała mi się w dużej mierze dlatego, że odezwał się do mnie sentyment do lat 90-tych. Czytałaś tę książkę?
OdpowiedzUsuń@Misteriosa, "Dawno temu w telewizji" nie znam. A i w tym przypadku ... trudno moje odczucia nazwać sentymentem. Raczej przeżyłam, byłam, niesamowite jak to wygląda z pewnej perspektywy. Do Szczygła na pewno jeszcze wrócę, więc książkę wpisuję na listę, dzięki :)
Usuń