O tym, że miałam przerąbane dzieciństwo, dowiedziałam się od psychologa. — wspomina Ewa (45 lat). I nie, nie na terapii. Do gabinetu terapeutycznego przyjechałam jako przedstawiciel handlowy, przywiozłam ekspres do kawy. Załatwiliśmy transakcję, chcę się żegnać, a starszy pan, miły psycholog mówi, że też wychodzi. A ja wtedy zaczynam go instruować. "Ale powinien pan wyłączyć ekspres z kontaktu". "Jeszcze światło w gabinecie się pali. Trzeba zgasić", "A klimatyzację pan zostawia?".Facet zaczął się na mnie dziwnie gapić. Po kolejnym moim pytaniu nie wytrzymał: "Ale co to panią właściwie obchodzi? Zachowuje się pani [jak] osoba z syndromem DDA. Przecież to mój ekspres, moje światło i moja klimatyzacja" — wypalił. Przytkało mnie.
Ewa: — Gdy myślę o nadmiernej kontroli, widzę przed oczami sceny, gdy kobiety kontrolują, ile facet napił się alkoholu, na przykład na weselu, czy imprezie. Jestem na 99 proc. pewna, że robią to te, które pochodzą z dysfunkcyjnych rodzin. Gdy miałaś w porządku rodziców, nie zajmują cię inni. Facet nawali się na imprezie? Jego sprawa. Zrobi to drugi raz, a przy okazji rozkręca aferę? Rzucasz go, bo nie masz głowy dźwigać innych.
Faktem jest jednak, że pewne cechy u osób z rodzin dysfunkcyjnych dość regularnie się powtarzają, a że mamy w bliskim otoczeniu znajomą z zaburzeniami poczucia kontroli i wiem, że jest to problem dość powszechny, sądzę, że moje wpisy pozwolą niektórym co nieco sobie uświadomić.
Joanna Flis: — Osoby z syndromem DDA mają nadmierną lojalność wobec bliskich. Do tego każdy inaczej pamięta to, co się działo w domu, bo miał w rodzinie inną rolę. Dorosła kobieta, która była dzieckiem-bohaterem, powie, że rodzic był nieodpowiedzialny i zawodził. Ale, na przykład, jej siostra, która odgrywała rolę dziecka-maskotki, odpowie: "Co ty mówisz? Tata był taki ciepły, emocjonalny, zabawny. A to, że sobie lubił wypić? Co to takiego, to ty jesteś taka poważna i zasadnicza!".
Powyższe cytaty są z tekstu onetu autorstwa Katarzyna Troszczyńskiej podsumowującego objawy u dorosłych wychowanych w rodzinach, gdzie był obecny alkohol. Już mi się zdarzyło na tym blogu komentarze osób alergicznie reagujący na temat alkoholowy (w szczególności na temat roli osoby niepijącej, która decyduje się zostać w związku, co zmusza dzieci do dokonania poznawczej obróbki i ochrony pamięci takiego aktu), a to tylko pokazuje, że warto sprawę mielić, aż się przemieli. Temat jest związany także z innymi rodzajami przemocy w rodzinie (nie każda rodzina dysfunkcyjna jest rodziną "pijącą"), które skutkują wzmożoną potrzebą kontroli, często przedstawianą później przez osobę wykonującą nadmiarowe czynności uspokajające jako poświęcanie się dla innych.
30 lat temu nie istniało chyba pojęcie DDA. Mąż mi w pewnym momencie podsunął lektury. Myślę, że mi pomogło. A najbardziej pomogło mi głośne uznanie, że ojciec był alkoholikiem. Jest.
OdpowiedzUsuń@Rybeńka, wszystko wskazuje na to, że uzależnienie jest jak dziwna odmiana alergii. Jeśli tak na to spojrzeć, kto był "kiedyś" alkoholikiem, cały czas jest alkoholikiem, przy czym takie postawienie sprawy wzbudza u wielu ludzi sporo kontrowersji.
UsuńPomysł DDA wywodzi się (oczywiście;)) ze Stanów Zjednoczyć i jest to pewien konstrukt teoretyczny związany z istnieniem grup samopomocowych - gdy różne pokolenia osób uzależnionych snuły swoje opowieści zauważono, że opowieści z domów rodzinnych 20-latków i 50-latków były podobne. Było to w latach 70-tych, w Polsce tematem zajmował się Melibruda (lata 80-te?).
Najlepszym probierzem, czy coś pomogło, jest możliwość swobodnej rozmowy na tematy trudne, związane z traumami i porażkami. Jeśli możemy się w jakimś zakresie oderwać od naszej przeszłości, być ponad nią, nie dać się do końca zdefiniować, jest bardzo dobrze :)
W latach 80 w moim domu by nikt nie ośmielił się powiedzieć, że mamy w domu alkoholika. Dopiero po 2004 roku to wybrzmiały.
UsuńTeż tak uważam, że jeżeli głośno się mówi o problemie to jest on oswojony
Już od lat umiem. Jest mi dużo łatwiej teraz.
chyba wszyscy żyjący w PRL, gdzie wóda była na stole zawsze i wszędzie, i przesadzano i wujki, ciocie, matki ale ojcowie głównie pili do nieprzytomności ...otóż WSZYSCY jesteśmy DDA, i sporo DDD. mój ojciec w zasadzie tez był alkoholikiem. a nawet na pewno. Na szczęście odszedł do krainy wiecznych alkoholików, gdy byłam na 1 roku studiow i po sprawie...choć nie do końca. nigdy tematu nie przrobiłam, nie przetrawiłam. nie przemieliłam a decyzje w tym kontekście podejmowałam, jak wiedzę zasadnicze w moim życiu....to jeszcze chyba musze przerobić jednak. to przede mną.
OdpowiedzUsuń@Teatralna, no właśnie nie wszyscy. Przeczytałam kiedyś u pewnego "budowlańca" wiecznie pracującego na czarno, że nie da się nie pić i nie palić, gdy się jest murarzem. Mój dziadek był murarzem zawodowym (pracował nie od fuchy do fuchy, ale regularnie), a od pewnego momentu w życiu nie palił (oraz nie pił w sposób uszkadzający). Jeśli był okropny z charakteru, to nie z powodu nadużywania alkoholu (chociaż ja akurat nie pamiętam, żeby był okropny dla mnie). Sam wywodził się z rodziny przemocowej i miał braci mocno umaczanych w alkohol, ale nie czuję się na siłach, aby tak daleko analizować jaki to miało wpływ na jego osobowość. Zmierzam jednak do tego, że alkohol nie był w PRL-u obecny uszkadzająco w każdej rodzinie. Rzeczywiście, alkohol w PRL-u był ważny, ale np. u moich rodziców nie było go prawie wcale (i owszem, zauważam, że wątek nieobecności używek psuł relacje mojego taty z resztą jego rodzeństwa).
UsuńJeśli czujesz, że musisz, to pewnie kiedyś tak się stanie :)
ano właśnie Moniko, Twoja rodzina była wyjątkiem jednak. oraz przemocowe rodziny, to w tym kraju tradycja od pokoleń. tak sobie myślę. i masz rację bycie chujkiem nie jest związane z alko jedynie. ale już z wychowaniem w przemocowej rodzinie owszem, być może.
UsuńMusze, muszę bo niby sporo wiem ale pracować nad sobą trzeba całe życie :-)
@Teatralna, Z całą pewnością nie wszyscy są DDA, tak jak nie wszyscy są alkoholikami. @Monika poznała zarówno moich rodziców, a swoich teściów, poznała też rodzinę siostry mojej matki i siostrę mojego ojca, bratową mojego ojca. Nikt z nich nie tylko nie jest osobą uzależnioną, ani też podczas spotkań nie postawił na stół choć symbolicznego wina, tak mało im się kojarzy alkohol z życiem społecznym (za to ciasto i kawę, czy herbatę wystawiają obowiązkowo). To samo się tyczy rodziców @Moniki.
UsuńPo prostu pijący publicznie (a w PRL było to normą) bardziej się rzucają w oczy. Słyszałem wypowiedź terapeuty, że w Polsce 90% całego spożycia alkoholu pochłaniane jest przez zaledwie 10% alkoholików i pijących ryzykownie. Może nie trzymałbym się kurczowo tych liczb, gdyż takie badania trzeba by powtórzyć kilka razy, by wykluczyć błędy spowodowane choćby uwarunkowaniami zewnętrznymi, ale jednak to jest bliższe prawdy, niż stwierdzenie "wszyscy piją".
Teatralna, moja podstawowa komórka społeczna była wyjątkiem z powodu mamy. Ona jakoś tak organicznie nie cierpiała używek (nawet kawy nie pija za często). Wcale to nie oznacza, że w dzieciństwie był miód i orzeszki, bo brak alkoholu nie wyklucza apodyktyczności, a tendencja do kontrolowania jest związana ze strachem i napięciem, tylko, że jak ma się 10 lat, to nic praktycznego z tej wiedzy nie wynika :)
UsuńZawsze można coś poprawić. W nowym roku chcę popracować nad moim garbem (może joga?).
Woland, wiesz jak sie jest w klimatach, że ludzie wokół ciebie ludzie pija, to ci sie wydaje, że wszyscy piją :-) smutne to. mój ojciec pił dużo za dużo i imprezy w moim domu zawsze były suto zakrapiane. Ale też przemocowe nie muszą być jedynie rodziny alko, przemocowa była tez rodzina mojej matki z powodu kosciółka katolickiego...ja raczej uczepiłam sie tej przemocowości. bo ona dała mi w kość najbardziej chyba. oraz tradycja jest przemocowa z natury.
UsuńMoniko joga koniecznie , polecam.
@Teatralna, ja właśnie pochodzę z przemocowej rodziny katolickich dewotów, na tyle inteligentnych, by wiedzieli jak często i z jaką siłą przypierdolić, by nikt się o tym nie dowiedział, a w razie konfrontacji kogo wezwać na pomoc. Najlepszy sposób, odseparować się, zająć swoim życiem i dać im zejść w samotności.
UsuńTrochę mam problem w ocenieniu, kto jest DDA. Czy dopiero jeśli któryś z rodziców totalnie nawala przez alkohol, czy jednak każdy, którego rodzic jest pijącym w nadmiarze. Znam bardzo dobrze rodzinę, w której piją oboje. Ona codziennie piwo (nie jedno), on wódkę 2-3 razy w tygodniu. Od lat. Nie zaniedbując pracy i domu, ani dzieci, a teraz wnuków. A ich dorosłe dzieci mają z nimi bardzo dobry kontakt i bywają na niejednej imprezie, nie mając problemu, że rodzic się upija. Sami nie są abstynentami, ale właśnie podczas imprez. Mają swoje rodziny.
OdpowiedzUsuńAcz jest coś na rzeczy, bo nikt nie widzi problemu, a raczej unika o tym rozmowy, gdyż alkohol jest częścią ich życia. Zawsze obecny.
@Roksana, DDA/DDD jest to taka rama teoretyczna pt. ludzie spotykają się w grupie, która ma te same problemy i gdy opowiadają o dzieciństwie, to się okazuje, że rodzice mieli podobne korby, a kilka wątków notorycznie powtarza się u różnych ludzi z różnych pokoleń i środowisk, więc to jest jakby element odporny na zmiany pokoleniowe, zmiany mody i hasła co wypada, a czego nie wypada itd. Czyli w sumie nie wychodzimy od tego, że ktoś miał jakichś rodziców, ale od tego jaki sam jest. Chodzi szczególnie o cechy patologiczne takie jak: przemożna potrzeba kontroli świata swojego i innych ludzi (stąd nadmierna opiekuńczość i poczucie odpowiedzialności za innych, perfekcjonizm), niska samoocena i wynikająca stąd niechęć do osób, które wg DDA są lepsze (wywyższają się), długotrwałe i niezwiązane z jakąkolwiek sytuacją aktualną poczucie osamotnienia, winy, wstydu (które utrudniają tworzenie więzi z innymi), obsesyjna lojalność (często pojawia się tu motyw o ptaku kalającym własne gniazdo), lęk przed odrzuceniem (= niechęć do konfliktów, ukrywanie swoich poglądów za cenę spokoju i bycia miluchem), brak umiejętności rozpoznawania własnych potrzeb i niechęć mówienia o emocjach, kłamanie bez wyraźnego powodu (to jest naprawdę ciekawa cecha).
UsuńCzy osoba wychowana w rodzinie alkoholowej może nie być DDA? Moim zdaniem, to jest jak najbardziej możliwe. Ale też w związku z tym nie uważam pojęcia DDA/DDD za wystarczająco ścisłe i jasne.
Wszystkie te cechy/zachowania może nie w całym pakiecie ma wiele osób. Czyli wyglada na to, że jeśli nie DDA to DDD, no trochę się z tym trudno mi pogodzić, bo wychodzi na to, że większość rodzin jest dysfunkcyjnych.
Usuń@Roksano, każdy z nas czasami jest niemiły :D Myślę, że pojęcia DDA/DDD powstały, aby przybliżyć nas do odpowiedzi na pytanie, dlaczego są ludzie, którzy są tacy jak w tym opisanym przeze mnie pakiecie praktycznie non stop. Tych ludzi jest sporo, ale czy jest to większość? Nie wiem. Nie do końca wierzę w takie łatwe odpowiedzi jak "bo jestem DDA", ale wiem, że cechy o których wspomniałam oraz cierpienie z nimi związane (dla posiadacza oraz innych ludzi) są realne.
UsuńOprócz tego nie wierzę w mielenie przeszłości jako takiej, tzn. tworzenie scenariuszy "co by było gdyby ...", albo w grę "usprawiedliwię mamę/tatę, bo wtedy była wojna". Jeśli już mamy do czynienia ze sobą cierpiącym i podejrzewamy, że jest to związane z naszym wychowaniem, to możemy pracować jedynie na teraźniejszości (i to naszej, nie na teraźniejszości innych ludzi).
Zgodzę się z r.
OdpowiedzUsuńGdy sięgnę pamięcią wstecz, to nie widzę rodzin bez alkoholu, bez rozmaitych dysfunkcji, z którymi dzieciaki musiały się mierzyć, a i dziś - co to znaczy normalna rodzina?
No i inaczej wygląda to z p. widzenia dziecka, nastolatka, inaczej z p.widzenia dorosłych...
jotka
@jotko, to ciekawe jest co piszesz, bo sama byłam nauczycielką, i takie rodziny widzę (bez alkoholu i bez dramatycznych dysfunkcji :)).
UsuńWiadomo, że różne rzeczy wyglądają różnie z rozmaitych punktów widzenia. Mimo wszystko jednak pisząc o DDA mamy na myśli określony zestaw cech ludzkich, które realnie da się zaobserwować.
Pewnie, że nie wszystkie rodziny są od razu patologiczne, ale często pod pozorem ideału kryją się różne dramaty, alkoholizm to tylko jeden z nich.
Usuńjotka
@jotko, nie znam rodzin idealnych. Alkoholizm jest o tyle ciekawym zaburzeniem systemu rodzinnego, że jest jak społeczny wirus: jestem zdania, że w niektórych niepijących rodzinach nadal utrzymuje się działanie alkoholizmu przodków (jej członkowie niby nie piją, ale nadal posługują się pijanym językiem przemocy i poddaństwa, często niewypowiedzianym, ale nadal regulującym życie: nie mów nikomu, nie oceniaj, wstydź się, ustąp, nie pytaj, poświęć się, pracuj nad związkiem).
UsuńNie ma ludzi zdrowych, są tylko niedokładnie zdiagnozowani.
OdpowiedzUsuń@Dariusz, może to i byłaby prawda, tylko że jest to w zasadzie off topic. Nie piszemy o chorobach, a jeśli słowo "choroba" jest tu użyta w ferworze dyskusji, należy je traktować jako zabieg retoryczny.
UsuńPomyślałem sobie o dwóch moich koleżankach "kontrolujących" picie swoich małżonków. Jedna na imprezach alkoholowych próbuje zająć męża tańcem, chwali pod niebiosa jego umiejętności tancerskie i przebywanie na parkiecie do końca imprezy, a druga z nich wali śmiertelne fochy, gdy mąż za często chwyta za szkło. Jak to z "kontrolą spożycia alkoholu" bywa, raz wychodzi, a raz nie i za cholerę nie wiadomo od czego to zależy, a skoro nie wiadomo, to znaczy, że kontroli nadal nie ma. A mogłyby po prostu omijać imprezy, na których chlanie jest "tradycyjną" częścią. Tylko że one same nie wyobrażają sobie innej zabawy, na tyle są przesiąknięte alkoholową atmosferą, wydaje im się, że jak nie będą w nich uczestniczyć, to się skażą na wygnanie towarzyskie.
OdpowiedzUsuńCo do samego posta. Wydawałoby się to takie proste: Po prostu poruszać się w obszarze swoich kompetencji, kontrolować swoje, a nie cudze postepowanie, chyba że rola zawodowa bądź wychowawcza nakłada na nas kontrolę mniej kompetentnych osób, choć wtedy też nie należy przesadzać z zakresem tej kontroli, np. inżynier nie może uczyć spawacza, jak trzymać elektrodę, a rodzic narzucać dziecku o czym ma pisać wypracowanie. Okazuje się, że całkiem spora rzesza ludzka ma z tym kłopot i co gorsza, rzutuje on tragicznie na ich życie. Weź takiego znanego nam obojgu inżyniera, który sprawdza swoim podwładnym wyniki obliczeń, przez co nie raz i nie dwa zaniedbywał rodzinę, bo jego doba ma tylko 24 godziny. I potem okazuje się, że pięćdziesiątka na karku, dwa małżeństwa rozpieprzone w siwy dym, nie wiadomo jak to dzieciom zrekompensować, a przede wszystkim brak pomysłu, gdzie tkwił błąd. Przynajmniej dopóki delikwent nie zaufa terapeucie, który przecież na ogół mówi oczywiste rzeczy, tak oczywiste, że aż pojawia się pytanie "za co ja płacę". Ano za to, żeby te oczywistości trafiły wreszcie w przestrzeń między uszami!
@Woland, zaczynając od tyłu, (psycho)terapeuci rzeczywiście zazwyczaj mówią truizmy, rzeczy tak proste, że jeśli ja napiszę je na blogu, to mój nafoszony oponent, aby je spacyfikować, musi odwołać się do emocji typu "bo ty nie wiesz jak to jest!" oraz groźbo-życzenia: "jak (coś tam coś tam), to się sama przekonasz". A sytuacja, którą opisałeś jest jasna: inteligentny gościu dodaje 2 do 2 świetnie w każdym innym temacie, tylko nie we własnej sprawie. Nie potrafi oddać kontroli komuś innemu w temacie swojego zdrowia psychicznego, choć prawda jest taka, że na zdrowiu psychicznym gówno się zna i dlatego ma kiepsko w życiu prywatnym.
UsuńSytuacje małżeńskie, które opisałeś, mają często źródło w mądrości spod strzechy: a dejże dziewcyno nie wydziwiej, może teraz ci siem nie podobo, ale ci siem spodobo (oraz zawodzenia w stylu 2+1 "dziewczyna przez świat nie może iść całkiem sama). Bierze się byle co, na zasadzie, że "trzeba pracować nad związkiem", a potem padają kolejne scenariusze idealnych świąt, wesel, chrzcin, a nawet zakupów. Gdyż małżonek nie jest tym, kim by małżonka chciała, aby był. Nigdy nie był tym odpowiednim i już nie będzie, a każda sytuacja społeczna dobitnie ten fakt obnaża. To jest jakiś obcy facet i "nie wiem, co ja robię tu". Oczywiście, kontrola, robienie list, podpowiadanie, robienie min, fochy ma temu gościowi podpowiedzieć, co wg scenariusza (w głowie małżonki) ma teraz nastąpić, ale wiesz jak jest :D
A teraz przyszedł mi do głowy całkiem inny przykład pozornej kontroli: Kwestia dostępu do broni palnej. Zwolennicy łatwego jej posiadania snują mrzonki, że będą dzięki niej kontrolować sytuację, zupełnie pomijając kwestię tego, że to napastnik ma pierwszy ruch i może go wykonać nawet z ukrycia. Nawet jeśli chybi, jak poznać kto strzelał, jak wyjąć broń tak szybko, by uprzedzić kolejny strzał, a jednocześnie samemu sobie, bądź osobie postronnej nie zrobić krzywdy? Oczywiście nie ma na to sposobu, ale to nie ma znaczenia, poczucie kontroli, choćby było najbardziej odjechaną mrzonką, wygrywa z logiką.
OdpowiedzUsuń@Woland, osoby żądające łatwego dostępu do broni można dość trafnie, moim zdaniem, zdefiniować jako osoby o wyższym niż Ty czy ja poczuciu zagrożenia. A czy osoby te potrafią się z bronią obchodzić, albo chociaż dysponują czymś tak trudnym do wykształcenia (bo jednak bazującym na wrodzonych zdolnościach) jak kontrola nad ciałem, dynamika, odróżnianie prawej strony od lewej, to już jest w ogóle niezwiązane z żądaniem łatwego dostępu do broni. Powiem więcej, można przypuszczać, że część z tych ludzi to ciężkie melepety, które w sytuacji realnego zagrożenia z równym prawdopodobieństwem jak atakującego mogą postrzelić samych siebie.
UsuńRzeczywiście, sądzę, że stosunek do dostępu do broni palnej jest jakoś związany z tematem poczucia kontroli nad życiem.
Myślę,że to jest fałszywa kalka- wrażenie,że wszyscy wokół piją i cpaja.Podobno najczęściej taka tezę stawiają osoby,ktorę same mają z tym problem.Choc z drugiej strony myślę podobnie jak pisze Jotka - ja z dzieciństwa,ze szkoły,z opowieści mojej matki nauczycielki,własnych obserwacji - naprawdę znam mało domów,w których nie było alkoholu.Mlody człowiek często tak ma,że żyje jakby w kontrze do zdrowego rozsadku,logiki - mnie w jakiś sposób imponowali moi rówieśnicy,którzy przełamywali pewne tabu - palili papierosy,pili wino- sama próbowałam,ale jakoś mnie to nie urzekło😊Ci grzeczni,którzy się dobrze uczyli,z tzw."dobrych domów",którym mama zawsze dawała drugie śniadanie,nie mieli w sobie żadnego magnesu😊Chyba nadal to w jakimś stopniu funkcjonuje- wciąż patrzy się że zdziwieniem,bywa że z nieufnoscia na osoby,które nie piją.I wciąż można jeszcze usłyszeć"mądrości" typu - "mój wujek pił i palił,i dożył setki",tudzież inne tego typu bzdury.
OdpowiedzUsuń@ja-Ewa, obydwa wątki są równie prawdopodobne. Po pierwsze, sądzimy po sobie i swoim doświadczeniu. Po drugie, bierzemy pod uwagę, że nasza opinia nie zawsze jest relewantna, jeśli dane było nam doświadczyć czegoś zaprzeczającego "mądrości ludowej". Jeśli o mnie chodzi, od dawna miałam dwoisty obraz picia-niepicia w Polsce. Zdawałam sobie sprawę, że mnóstwo ludzi pije alkohol i jest dużo osób, które mają do tego niezdrowy stosunek, a jednocześnie wiedziałam, że można nie pić i nie palić, bo moi rodzice (i dziadkowie z którymi mieszkałam) w porównaniu z tłem mocno się ograniczali. Gdybym nie miała doświadczenia INNOŚCI, też głosiłabym, że WSZYSCY piją.
UsuńMłodzi ludzie próbują rozkminić na czym polega świat. My, dorośli, im tego niestety nie ułatwiamy, wiedza na temat zdrowej regulacji emocji jest nadal licha, a skoro my tego nie potrafimy zawsze i wszędzie, trudno jest wymagać cudów od dzieciaków (tym bardziej, że kroimy ich na swój obraz i podobieństwo). A jeśli chodzi o nieufność do osób, które nie piją, wcale się jej nie dziwię :D. To tak jak z niechęcią do nauczycieli. Jeśli pomyślimy o wszystkowiedzących, przemądrzałych obywatelach, którzy czują, że zyskali nagle mądrość, bo im się dziecko urodziło, więc mogą mu bajki opowiadać jaki tatuś był zawsze błyskotliwy ... ich nauczyciel zna prawdę. Pamięta barana ze szkoły ;) Podobnie jest z osobą niepijącą na weselu - "widziałem jak się zesrałeś w spodnie, wszyscy byli nawaleni, ale mojej uwadze to nie uszło" ;D Pijaństwo to sraczka, rzyg, smród, bełkot. Nie chce być inaczej ;)