niedziela, listopada 05, 2023

O żałobie

Update 2: wiecie już jak się nam październik zakończył. Wyniki wyborów dobre (no, mnie się podobają), obrona odfajkowana, a ja wcale tego nie pamiętam. Na domiar wszystkiego organizm zupełnie stracił odporność, jestem chora, siedzę po północy w skarpetkach w żyrafy i piszę ten tekst, bo myli się mi noc z dniem. Ryszard i tutaj był trochę obecny, swoją futrzastością wypełniał kawałek naszego życia. Mam nadzieję, że wiecie i rozumiecie. 

Żałoba to proces, który towarzyszy radzeniu sobie ze stratą, inaczej ze zmianą w czymś, co uważaliśmy za stały element naszego życia. Czyli może dotyczyć nie tylko śmierci kogoś dla nas ważnego, ale także zerwania z kimś, utraty pracy albo sprawności fizycznej. Jest to proces naturalny i konieczny, towarzyszy powolnemu przeorganizowaniu i nauce nowego funkcjonowania w codzienności. Kulturowo przyjmuje się różne okresy przeznaczone w danej społeczności na przeżywanie zmiany. Ze swojego życia przypominam sobie cykle od kilku miesięcy do dwóch lat, gdy bardzo intensywnie przeżywałam utratę. Za kilka dni minie pierwszy rok od śmierci babci Mani - żałoba po niej trwała krótko, m.in. dlatego, że niektóre jej elementy odczuwałam jeszcze przed śmiercią babci. Rozstania zapowiedziane wcale nie są łatwiejsze. 

Żałoba może być depresjopodobna, ale powinno się w tym czasie unikać diagnozowania w kierunku depresji. Cały proces kończy się wówczas, gdy staje się opowieścią, którą możemy przekazywać innym bez ponownego przeżywania traumy. Dlatego tak bardzo ważne jest otwarte opowiadanie o stracie (co może się wydawać niektórym postronnym męczące, szczególnie jeśli mają zwyczaj uciekać od własnych negatywnych emocji i sami coś w sobie duszą). Mamy listopad, więc temat jest nawet adekwatny. Jeśli Was to interesuje, więcej o żałobie w linku-wywiadzie z Anną Hebenstreit-Maruszewską

39 komentarzy:

  1. Może na początek- bardzo przykro mi z powodu odejścia Waszego kotka. Bardzo Wam współczuję, bo był Wam bardzo bliski, a teraz pustka.
    Temat żałoby znam od podszewki, bo pisałam pracę o pojmowaniu śmierci. Nie będę się mądrzyć. Ja utknęłam na II etapie żałoby- złości, żalu, buntu, ale już nie tęsknoty, po śmierci poprzedniego męża. Nie potrafię z tego etapu wyjść. Nie pomaga gadanie, racjonalizowanie, nie pomaga upływ czasu (30 lat). Coś się zacięło, jednak nie przeszkadza mi to normalnie funkcjonować. Dziwne takie. Śmierć rodziców przeszłam gładko, zamknęłam przeszłość z nimi. Może dlatego, że od początku mogłam liczyć na wsparcie Jaskóła a po śmierci poprzedniego męża nikogo nie miałam, musiałam sama sobie radzić z żałobą. Może.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Jaskółko, mnie się wydaje, że jeśli nie przechodzi się żałoby odpowiednio, to człowiek utyka na pewnym minionym fragmencie rzeczywistości i nie jest w stanie iść dalej (może się mylę i wygląda to inaczej). A Ty przecież ruszyłaś (w sensie: masz drugiego męża).

      Usuń
    2. No niezupełnie- rodziny ludzi zaginionych nieodnalezionych też idą dalej, żyją, mają traumę, bo nie przepracowały żałoby, ale starają się normalnie żyć. Z nieprzepracowaną żałobą żyje się wiele lat w miarę normalnie, ale wewnętrznie człowiek jest pokiereszowany. A z drugiej strony znam ludzi, którzy pogodzili się ze strata, a jednak ich życie kuleje.
      Mnie ten bunt, rozgoryczenie ciągle powraca, ale może się mylę, może mylę ten etap żałoby z czymś innym? Z innym stanem emocjonalnym powstałym po jego śmierci i nie potrafię tego zakończyć? Bo ten drugi etap to gniew na ludzi, na otoczenie, na los, a ja go kieruję na niego, na to jak mnie urządził swoją śmiercią. I nie jest to nic niezwykłego, bo wiele wdów takie pretensje do nieboszczyka męża kieruje po jego śmierci. Poza tym te etapy mieszają się, ale by przepracować żałobę muszą wszystkie wystąpić.
      Żyję normalnie, bo odsuwam, odsuwam, staram się panować nad tym, jednak, gdy temat się pojawia, wybucham pretensjami.

      Usuń
    3. @Jaskółka, tu bywa różnie, niektórzy członkowie takiej rodziny sprawę przepracowują w swoich głowach, inni nie (żadna rodzina nie jest monolitem), co jest normalnością to też kwestia dyskusyjna.

      Z autentycznymi emocjami trudno dyskutować. Nie wiem jak ja bym miała będąc w Twojej sytuacji. Faktem jest, że do tej pory życie było dla mnie raczej łaskawe.

      Usuń
    4. No niech nadal darzy Cię łaskawością, bo i tak masz codziennie sporo zmartwień tych mniejszych:)
      Ja jestem pogodnym człowiekiem, daję radę, a jak nie, to... poryczę, wyrzucę złość w porządkach, w pracach ogrodowych i już lepiej mi:)Ze stanami "żałobnymi" też sobie w ten sposób radziłam. I miałam świadomość, że w końcu one znikną.

      Usuń
  2. Kira odeszla 7 lat temu, a ja do dzisiaj nie moge o niej opowiadac, nie moge ogladac jej zdjec, bo mi bol szarpie wnetrznosci. Jakos ta zaloba po niej nie chce sie skonczyc, moze dlatego, ze to ja musialam o jej odejsciu zadecydowac, skazac ja na smierc, zeby ulzyc jej cierpieniu. To chyba nigdy sie nie skonczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Pantero, nigdy nie byłam w sytuacji aż tak trudnej. Kiedy jest mi przykro, coś muszę zostawić za sobą, dużo o tym rozmawiam. Wracam do tego i wracam, z czasem jednak, niespostrzeżenie robię to rzadziej. A potem nagle odwracam się za siebie i widzę, że to już.

      Usuń
    2. No patrz Pantero, a ja nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że musiałam zdecydować o śmierci naszej Kiry. Weterynarz mi pomógł, mówiąc, że jest en moment czasu gdy miłość i sadyzm nachodzą na siebie i trzeba to odróżnić. Coś w ten deseń rzekł, mądrzej niż ja teraz. Pomógł mi, i pomógł psicy, bo to już nie było życie warte życia.

      Usuń
  3. wszelkie żałoby /w ogólnym sensie, jako to poczucie straty kogoś lub czegoś/ przeżywam na różnym poziomie głębi, zależnie od obiektu tej straty, ale zawsze krótko, bardzo szybko wracam do stanu równowagi... ale dopiero w tym momencie zaczyna się dość dziwny okres... tu zacytuję Ciebie:
    "Cały proces kończy się wówczas, gdy staje się opowieścią, którą możemy przekazywać innym bez ponownego przeżywania traumy"...
    i tu jest szkopuł, bo mnie już przeszło, już jestem "zdrowy", ale innym w moim otoczeniu nie przeszło, nadal są "chorzy" i zostaję w tym wszystkim sam, bo nie mam sobie z kim na luzie o tym wszystkim pogadać...
    rzecz jasna problemu nie ma, bo nie muszę gadać, nie muszę tworzyć sobie takiej potrzeby... tylko, że czasem temat wychodzi sam, tak z siebie i mam wtedy zagwozdkę jak gadać, czy normalnie, na luzie, ryzykując zgniły klimat, czy udawać coś, czego już nie czuję?... różne są na to tricki, jakoś się zawsze udaje wtedy wybrnąć, ale sama sytuacja nie należy do komfortowych...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @PKanalia, u mnie jest różnie (w sensie głębi i czasu trwania). Natomiast rozumiem, co chcesz powiedzieć w temacie zagwozdki. Historie o zmarłych lub niebyłych, o sytuacjach trudnych, które przeżyliśmy są normalną częścią życia i chciałabym się nimi z kimś dzielić. Przyjaciółka kilka lat się przyzwyczajała, że jeśli rozstałam się z kimś i umierałam z tego powodu przez rok, to po 5 latach już nie musi mi przedstawiać tej osoby jako zdemoralizowanego złoczyńcy, gdyż to jest tylko historia do opowiedzenia, czasami bardzo dobra i nie ma powodu odwoływać się do dramatycznych emocji sprzed kilku lat, bo ich już nie ma. Oczywiście nie wszyscy tak na to patrzą. Możliwe, że to po prostu atmosfera mojego domu tak mnie ukształtowała. Nadal zresztą dużo nawijam z rodzicami na temat tego, co nawzajem myślimy o różnych sytuacjach ("nawijanie" to jest dobry czasownik).

      Usuń
  4. Znam i rozumiem, czas leczy rany, mimo wszystko, ale tęsknota zostaje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Jotka, z podlinkowanego artykułu wynika, że z tym czasem to tak niekoniecznie. Tzn. sam czas nie wystarczy, potrzeba jeszcze określonego zachowania osoby w żałobie, które wspiera proces tak, żeby się mógł zakończyć.

      Usuń
    2. Bez świadomego udziału osoby, sam czas niewiele by zdziałał, ale każdy z nas jest inny i każda żałoba jest inna.

      Usuń
    3. @jotka, oczywiście, każdy ma inne zasoby psychiczne. Poza tym, jestem sobie w stanie wyobrazić taką żałobę z której nie ma wyjścia, bo poprawa życia osoby cierpiącej już nie następuje. Myślę, że łatwo o takie sytuacje w bardzo późnym wieku, gdy człowiek zamyka za sobą kolejne sprawy z myślą o własnej śmierci.

      Usuń
  5. Odpowiedzi
    1. @Dariusz, co masz na myśli? :)

      Usuń
    2. (bo ja już nie pamiętam, czy chciałem, potrzebowałem po wypisaniu się na blogu)

      Usuń
    3. @Dariusz, a miałeś z kim o tym rozmawiać?

      Usuń
    4. Pewnie nie, bo zasadniczo nikt nie jest zainteresowany tym, co mam do powiedzenia.

      Usuń
    5. Bo zasadniczo nie mam nic ciekawego do powiedzenia.

      Usuń
    6. @Dariusz, co mam Ci na to odpowiedzieć? Gdy chcę porozmawiać, nie zastanawiam się, czy to co mam do powiedzenia jest ciekawe. Jest dla mnie oczywiste, że osoby do których się zwracam, są już w jakiś sposób przebrane pod kątem reakcji na takie wynurzenia (osoby z tendencją do pouczania "jak należy" nie są brane pod uwagę, ponieważ emocje i uczucia nie podlegają regule powinności). Oczywiście, moje szczere opinie w sieci są czytane przez różne osoby, ale tu widać, że różnię reaguję bazując na poprzedniej myśli: rozmowa mnie wciąga, albo zlewam sprawę bez żalu.

      Reasumując: z mojego doświadczenia wynika, że jeśli jesteś szczery opowiadając o sobie, to łatwo znajdujesz wdzięcznego słuchacza.

      Usuń
    7. Aha.

      Czyli pewnie jestem nieszczery.

      Nie, na ten komentarz już nawet nie próbuj odpowiadać :D

      Usuń
  6. Bardzo ciekawy temat. Bo przecież możemy mieć żałobę nie tylko po żywych istotach
    Ale także po uczuciu, po zdrowiu, po każdej stracie.
    Dobrze jest sobie uświadamiać swoje uczucia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Rybeńka, oczywiście, po każdej utracie, która jest ciężkim przypadkiem zmiany (a przecież zmian, nawet jak nie są utratami, też generalnie nie lubimy).

      Wiadomo, że gdybyśmy mieli wybór, nikt z nas nie chciałby tych trudnych spraw przechodzić.

      Usuń
  7. Nie spotkałam się nigdy z żałobą po pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @MaB, a ja tak. U osób przechodzących na emeryturę.

      Usuń
    2. Ja bym się cieszyła. Wreszcie mogłabym realizować swoje plany, oczywiście jeśli moje zdrowie by dopisywało. Wczoraj w polskiej telewizji widziałam co staruszkowie robią w domu seniora. Myślę, że to fantastyczna sprawa i faktyczna pomoc. Przyjeżdżają do tej placówki w ciągu dnia. Mają zorganizowany czas od gimnastyki po zajęcia plastyczne, mają obiad, spotykają się z rówieśnikami. Byłam zachwycona tą inicjatywą!

      Usuń
    3. @MaB, ludzie mają różnie. Niektórzy czerpią z pracy poczucie ważności i w związku z tym jest to dla nich poważna strata, niejednokrotnie przyspieszająca ich śmierć.

      Usuń
    4. Powinni zatem szukać tego, co im zrekompensuje brak pracy. Opieka nad wnukami, towarzystwo innych seniorów, jakieś ciekawe aktywności, np. ogródek.

      Usuń
    5. @MaB, moja wypowiedź nie miała na celu doradzania, tylko opisanie, że tak się zdarza, ponieważ się tak zdarza. W swojej pierwszej wypowiedzi stwierdziłaś, że nikogo takiego nie spotkałaś. Ja tak i jest to dość powszechne zjawisko.

      Usuń
    6. Nie znam. Znam za to bardzo dużo ludzi, którzy pracują na emeryturze (tak też można). W mojej wypowiedzi też nie miałam zamiaru nikogo pouczać. Nikt tego nie lubi. Tak tylko przedstawiam swoje zdanie. :))

      Usuń
    7. @MaB, moja mama pracuje na emeryturze na pełnym etacie. No ale w takiej sytuacji nie ma zjawiska żałoby po pracy, więc to nie jest jeden z przypadków o jakich rozmawiamy. Wymieniłaś trzy aktywności "dla seniorów". Próbowałam sobie wyobrazić jak zareagowałby na taką poradę profesor zwyczajny w wieku lat 80 (akurat mój były promotor chyba był w takiej sytuacji, i kto wie, może usłyszał co nieco, bo nie najlepiej się z tym czuł):

      Opieka nad wnukami (gdy do tej pory prowadziło się ważne badania). Towarzystwo innych seniorów (gdy głównym towarzystwem byli zazwyczaj ludzie młodsi). A w szczególności ogródek jako ciekawa aktywność (w kontekście że przez ostatnie 30 lat brało się udział w konferencjach naukowych w kilku językach). Chodzi mi o to, że jeśli ktoś czerpał z pracy radość, alternatywy prawie na pewno są gorsze (albo trzeba dłużej się nad nimi zastanowić, wyznaczyć sobie nowy, ambitny cel).

      Usuń
    8. Myślę, że profesor może pracować i to jak najdłużej. Czytałam, że jego umysł może być tak sprawny jak umysł dwudziestolatka. Właśnie dlatego tak ważny jest stały wysiłek umysłowy i regularne ćwiczenie neuronów.

      Usuń
    9. @MaB, tylko, że kontynuowanie zatrudniania kogokolwiek nie zależy od naszego uzgodnienia na tym blogu, że ma naszą zgodę, bo to zdrowo :). Mój ex-promotor nie chciał zostawić katedry, ale nie miał innego wyjścia. Wracając więc do pierwszego komentarza, bywają osoby z żałobą po pracy.

      Usuń
  8. Dwa lata temu, gdy umarł mój tato, ciężka żałoba (bo to był mój ukochany tatuś) nałożyła się na depresję. Z tej kontaminacji powstało coś, co ledwo przeżyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @FrauBe, kombinacja depresji i żałoby brzmi strasznie (bo nie ma zasobów, żeby żałoba się odbyła).

      Usuń
    2. Dlatego wychodziłam z tego dwa kolejne lata.

      Usuń

Bardzo proszę NIE komentuj jako Anonim.
Nie toleruję spamu i wulgaryzmów. Komentarze są moderowane, więc take your time. Jeśli uporczywie piszesz nie na temat, w końcu zrobi Ci się przykro. Mam doktorat z rugowania trolli i jęczybuł
***

Please, DO NOT comment as Anonymous.
Talk sense. Spam messages and filthy language won't be tolerated. I have a PhD in silencing trolls & crybabies (summa cum laude)