sobota, grudnia 25, 2021

Inspiracja świąteczna

Fausty mnie ostatnio wciągnęły (obecnie słucham Goethego), pomna zachęty promotorki "Drodzy państwo, tekst jest trudny, ale jesteśmy osobami inteligentnymi" (o ile lepiej się czuję faktycznie nie będąc adresatką owej przygany) rozsmakowuję się w szczegółach. Np. ten fragment, jeden z wielu jakże psychologicznie trafnych, ciągle wywołuje u mnie uśmiech:
Schildknapp urodził się w jednym z miast śląskich, jako syn urzędnika pocztowego, nie najniższej wprawdzie kategorii, lecz bez możliwości dalszego awansu na wyższy szczebel służby administracyjnej, w sferę radców rządowych, zarezerwowaną dla ludzi ze stopniem naukowym. Stanowisko takie nie wymaga świadectwa dojrzałości ani uprzednich studiów prawniczych; osiąga się je po paru latach służby przygotowawczej przez złożenie egzaminu na referendarza. To była kariera Schildknappa seniora; a ponieważ był człowiekiem dobrze wychowanym, o nienagannych formach i towarzysko również ambitnym, zaś hierarchia pruska albo go wykluczała z wyższych sfer miasta, albo, jeśli w drodze wyjątku do nich dopuszczała, karmiła go tam upokorzeniami, wadził się ze swym losem i stał się wiecznie niezadowolonym śledziennikiem, który złym humorem mścił się na najbliższych za swe nieudane życie. Rüdiger, syn, opowiadał nam nader plastycznie przy czym komizm przekładał nad szacunek jak społeczne rozgoryczenie ojca zatruwało życie jemu, a także matce i rodzeństwu i to tym dotkliwiej, że ze względu na kulturę tego człowieka przejawiało się ono nie w grubiańskiej kłótliwości, lecz w subtelnym cierpiętnictwie i efektownym roztkliwianiu się nad samym sobą. Przychodził na przykład do stołu i już przy zupie owocowej natrafiał zębem na pestkę wiśni, uszkadzając sobie koronę. Popatrzcie mówił drżącym głosem, rozkładając ręce tak właśnie jest, tak się ze mną dzieje, to do mnie podobne, taki już mój los, tak widocznie być musi! Cieszyłem się na ten posiłek, miałem nawet apetyt, dzień jest upalny, a po tej chłodnej zupie owocowej obiecywałem sobie orzeźwienie. I oto musiało mnie to spotkać. Dobrze, sami widzicie, że nie mam prawa do radości. Rezygnuję z obiadu. Idę do swego pokoju. Smacznego! kończył załamującym się głosem i odchodził od stołu, wiedząc, że na pewno im nic smakować nie będzie, gdyż pozostawił ich w głębokim przygnębieniu.
— Tomasz Mann, "Doktor Faustus" (tłum. Maria Kurecka & Witold Wirpsza), str. 219-220, Czytelnik, 1960.

Święta kulinarne, które właśnie trwają, święta kutii, sałatki jarzynowej i ciast wszelakich, niewątpliwie mogą nas wzbogacić o więcej podobnych obserwacji.

10 komentarzy:

  1. Na szczęście, nasze święta nie są festiwalem nadmiaru, raczej umiarkowania, ale mądrych refleksji nigdy dość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy lubi inaczej, ważne jest, czy mamy to, co lubimy, czy tylko to, co nam niby "wypada". Pozdrowienia :)

      Usuń
  2. Czytelnik, 1960 - na mojej polce stoi wydanie 2, rok 1962 - czasem usmiech, ale czesto zgroza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lekturę polecono mi jako opowieść o rodzącym się faszyzmie. Podobnie jak w "Mistrzu i Małgorzacie" opowieść diabelska zbiega się z realiami epoki, a kult siły i militaryzmu wspierają największe lebiegi.

      Usuń
    2. Nie jestem dobrym analitykiem książek, ale w Dr Faustusie nie znalazłem istotnych wątków rodzenia się faszyzmu.
      Tomasz Mann generalnie nie rozumiał polityki i nie raz błednie ocenił sytuację. Podobnie było w latach 30-tych, do ostatniej chwili nie doceniał siły nazizmu, niektórzy podejrzewają, że przy okazji dbał o własne interesy.
      Według mnie Dr Faustus to bardzo nierówna książka, ale ja znalazłem w niej wiele czarujących fragmentów.

      Usuń
    3. W zasadzie cała fabuła jest przesiąknięta symbolizmem (nawet nazwiska; stąd moja następna lektura, "Faust" Goethego, bo u Manna jest sporo odniesień do niego), a rozwój postaci kompozytora jest spleciony z rozwojem, czy też faszystowskim zwijaniem się, narodu niemieckiego. Wg mnie im dalej w fabule, tym bardziej narrator staje się Mannem (nie jestem pewna, czy to świadomy zabieg Manna). W każdym razie autor, tak jak narrator (Zeitblom), był zawoalowanym homoseksualistą.

      Czy tu i teraz Polacy doceniają degeneracyjną siłę Wolski? Wielu, podobnie jak przedwojenni faszyści, podkreśla, że naród musi powstać z kolan.

      Usuń
  3. Skąd ja takie sytuacje znam? No tak, pochodzę ze Śląska, a mój ojciec był kierownikiem budowy, bez szans na dalszy awans... Reszta też się zgadza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, z jednej strony jako istoty teoretycznie wolne mamy możliwość łączenia dowolnych zachowań, z drugiej strony bywamy dość przewidywalni. Gdyby było inaczej, ani medycyna, ani psychiatra nie miałyby racji bytu :)

      Usuń
  4. Co ciekawe, Mann opisywał jakąś jednostkę, a my widzimy całe zjawisko, bo jeżeli nie każdy, to wielu/wiele z nas czytając opis widzi kogoś ze swojego życia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Boję się tej książki, może słusznie, może nie... mam jednak nadzieję, że ZDĄŻĘ ją jeszcze przeczytać 😉

    OdpowiedzUsuń

Bardzo proszę NIE komentuj jako Anonim.
Nie toleruję spamu i wulgaryzmów. Komentarze są moderowane, więc take your time. Jeśli uporczywie piszesz nie na temat, w końcu zrobi Ci się przykro. Mam doktorat z rugowania trolli i jęczybuł
***

Please, DO NOT comment as Anonymous.
Talk sense. Spam messages and filthy language won't be tolerated. I have a PhD in silencing trolls & crybabies (summa cum laude)